A było uczyć się języków

Największy problem na mundialu jest z komunikacją – nie tylko na drogach, ale w codziennych sytuacjach.

Aktualizacja: 16.06.2014 14:03 Publikacja: 16.06.2014 14:00

A było uczyć się języków

Foto: AFP

Michał Kołodziejczyk z Salvadoru

Pamiętam szał przed Euro 2012: szkolenia dla policjantów, dobór wolontariuszy, którzy mówią przynajmniej w dwóch obcych językach, obawa przed wstydem, strach przed wyśmianiem przez bogaty świat, który do nas miał zawitać. Gdybyśmy zorganizowali Euro pod tym względem tak, jak Brazylia mundial, Donald Tusk nie musiałby czekać do afery taśmowej, by ludzie zaczęli go prosić o dymisję.

Gospodarze to bardzo sympatyczni ludzie, widać, że się starają i im zależy, ale jeśli ktoś myśli, że to mundial zorganizowany w brazylijskim stylu, jest w błędzie. Przypominam sobie niemieckich policjantów we Frankfurcie, których podczas mistrzostw świata w 2006 roku ściskało gardło, kiedy latynoscy kibice przechodzili na czerwonym świetle, ale nie reagowali, bo "świat był w gościnie u przyjaciół". Brazylijczycy są bardziej niemieccy od Niemców. Nie ma możliwości przekroczenia barierki, mimo że furtka znajduje się dwa kilometry dalej, nie ma możliwości zejść z chodnika, mimo że tłum po meczu otwarcia zaczął się niebezpiecznie ściskać. Jeśli biuro prasowe jest otwarte od dziewiątej, to znaczy że o 8.45 nie masz prawa tam wejść, mimo że wszystko jest już gotowe.

Nie ma luzu, są ścisłe zasady. Gospodarze postępują według podręcznika i boją się złamać choćby jeden podpunkt regulaminu, nawet jeśli miałoby to pomóc komuś w pracy. Irytują brakiem zrozumienia. Na lotnisku w Brasilii musiałem przenieść się spod bramki numer 11, gdzie nie siedział nikt, pod zatłoczoną bramkę 34, skąd za kilka godzin odlatywał mój samolot. Przecież miałem na bilecie napisany numer, to po co siadałem w złym miejscu?

Wielkie biura prasowe mogą pomieścić kilkuset dziennikarzy, jednak w bufecie pracują dwie osoby i żeby dostać obiad, trzeba poświęcić dwie godziny. Hot-dog? Proszę bardzo, pieniądze przyjęte, po czym następuje cisza. Mijają minuty, kwadrans. Kiedy pytam się, co z hot-dogiem, nikt nie rozumie mojego pytania. Kasjerka nabija na kasę ponownie 10 reali. Po wypróbowaniu angielskiego, francuskiego i hiszpańskiego, przechodzę na polski, bo to i tak nie ma znaczenia. Domyślam się w końcu, że 10 reali kosztował hot-dog, którego teraz mam wyjąć z zamrażarki i wstawić do mikrofalówki w rogu sali. Na dwie minuty.

Zaczęło się zresztą od zamieszania przy wypożyczaniu samochodu na lotnisku, bo nie chciałem dać recepcjonistce CD. Pytałem o jaką płytę chodzi, czy mają tam być skany prawa jazdy czy moje zdjęcie legitymacyjne. W końcu, po tym jak obie panie umierały ze śmiechu, że nie mam CD, jedna z nich się opanowała i wytłumaczyła na spokojnie. - Proszę pana, każdy człowiek ma CD, moje CD to Rio de Janeiro, koleżanka pochodzi z Recife. No więc moje CD, czyli city, to Warszawa. Zapomniałem wpisać w formularzu.

Zaskoczyło mnie też pytanie czy jestem cikcikiem. Domyślałem się, że nikt nie chce mnie obrazić, bo w końcu wsiadałem do autokaru ze stadionu w Sao Paulo na lotnisko nie łamiąc żadnych reguł. O co chodziło z cikcikiem nie rozumiał żaden z kibiców stojących w kolejce za mną. Otóż cikcik trzeba kupić zanim się wsiądzie, w okienku. Ticket kosztował aż 36 reali.

Na lotnisku w Salvadorze jest specjalne stanowisko informacyjne. - Kiedy przyjedzie autobus? - pytam. - Nie wiem - słyszę odpowiedź. - A od której otarte jest biuro prasowe? - Nie wiem - znowu to samo. W sumie łatwa praca, ale jednak mnie by trochę nużyła. W RPA cztery lata temu organizatorzy wstydzili się, że czegoś nie wiedzą, więc wymyślali, że na przykład biuro otwarte jest od dziewiątej, co okazywało się bzdurą. Sam nie wiem, co gorsze.

Wielu wolontariuszy mówi tylko po portugalsku, dziwią się, że są dziennikarze, którzy tego języka nie opanowali. A już nie daj boże, że powiesz "bą dźija", bo już są przekonani, że przeszedłeś przynajmniej korespondencyjny, przyspieszony kurs przed mundialem. To tak jakby myśleć, że po tym jak ktoś przywita się słowem "dżemdobry" w Polsce, perfekcyjnie mówi w naszym języku.

Do taksówkarzy najlepiej mówić po angielsku i to jedno słowo. Na przykład "stadion", albo "centrum". Nie można pozwolić wciągnąć się w rozmowę, bo nie dojedzie się do celu. Słyszę, że kierowca opowiada mi, jaki piękny jest ratusz. Odpowiadam po portugalsku, trzema słowami - "Naprawdę? To wspaniale". Po godzinie jazdy lądujemy pod ratuszem, zamiast pod stadionem. Bo przecież chciałem. No, ale jak na stadion to też świetnie, będzie przynajmniej okazja żeby jeszcze jedną godzinę pogadać. Rekord pobił taksówkarz w Manaus, który nie rozumiał słowa "OK". Wystarczy podnieść w górę kciuk, uczę się każdego dnia.

I nie mam do nikogo pretensji. Mogłem nauczyć się portugalskiego.

Michał Kołodziejczyk z Salvadoru

Pamiętam szał przed Euro 2012: szkolenia dla policjantów, dobór wolontariuszy, którzy mówią przynajmniej w dwóch obcych językach, obawa przed wstydem, strach przed wyśmianiem przez bogaty świat, który do nas miał zawitać. Gdybyśmy zorganizowali Euro pod tym względem tak, jak Brazylia mundial, Donald Tusk nie musiałby czekać do afery taśmowej, by ludzie zaczęli go prosić o dymisję.

Pozostało 91% artykułu
Wydarzenia
Bezczeszczono zwłoki w lasach katyńskich
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Materiał Promocyjny
GoWork.pl - praca to nie wszystko, co ma nam do zaoferowania!
Wydarzenia
100 sztafet w Biegu po Nowe Życie ponownie dla donacji i transplantacji! 25. edycja pod patronatem honorowym Ministra Zdrowia Izabeli Leszczyny.
Wydarzenia
Marzyłem, aby nie przegrać
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Materiał Promocyjny
4 letnie festiwale dla fanów elektro i rapu - musisz tam być!