Michał Kołodziejczyk z Salvadoru
Pamiętam szał przed Euro 2012: szkolenia dla policjantów, dobór wolontariuszy, którzy mówią przynajmniej w dwóch obcych językach, obawa przed wstydem, strach przed wyśmianiem przez bogaty świat, który do nas miał zawitać. Gdybyśmy zorganizowali Euro pod tym względem tak, jak Brazylia mundial, Donald Tusk nie musiałby czekać do afery taśmowej, by ludzie zaczęli go prosić o dymisję.
Gospodarze to bardzo sympatyczni ludzie, widać, że się starają i im zależy, ale jeśli ktoś myśli, że to mundial zorganizowany w brazylijskim stylu, jest w błędzie. Przypominam sobie niemieckich policjantów we Frankfurcie, których podczas mistrzostw świata w 2006 roku ściskało gardło, kiedy latynoscy kibice przechodzili na czerwonym świetle, ale nie reagowali, bo "świat był w gościnie u przyjaciół". Brazylijczycy są bardziej niemieccy od Niemców. Nie ma możliwości przekroczenia barierki, mimo że furtka znajduje się dwa kilometry dalej, nie ma możliwości zejść z chodnika, mimo że tłum po meczu otwarcia zaczął się niebezpiecznie ściskać. Jeśli biuro prasowe jest otwarte od dziewiątej, to znaczy że o 8.45 nie masz prawa tam wejść, mimo że wszystko jest już gotowe.
Nie ma luzu, są ścisłe zasady. Gospodarze postępują według podręcznika i boją się złamać choćby jeden podpunkt regulaminu, nawet jeśli miałoby to pomóc komuś w pracy. Irytują brakiem zrozumienia. Na lotnisku w Brasilii musiałem przenieść się spod bramki numer 11, gdzie nie siedział nikt, pod zatłoczoną bramkę 34, skąd za kilka godzin odlatywał mój samolot. Przecież miałem na bilecie napisany numer, to po co siadałem w złym miejscu?
Wielkie biura prasowe mogą pomieścić kilkuset dziennikarzy, jednak w bufecie pracują dwie osoby i żeby dostać obiad, trzeba poświęcić dwie godziny. Hot-dog? Proszę bardzo, pieniądze przyjęte, po czym następuje cisza. Mijają minuty, kwadrans. Kiedy pytam się, co z hot-dogiem, nikt nie rozumie mojego pytania. Kasjerka nabija na kasę ponownie 10 reali. Po wypróbowaniu angielskiego, francuskiego i hiszpańskiego, przechodzę na polski, bo to i tak nie ma znaczenia. Domyślam się w końcu, że 10 reali kosztował hot-dog, którego teraz mam wyjąć z zamrażarki i wstawić do mikrofalówki w rogu sali. Na dwie minuty.