"Powstanie Warszawskie nie miało najmniejszych szans na powodzenie – mówi Stanisław Likiernik, jeden z ostatnich żyjących uczestników tragedii sprzed 70 lat" – to anons wywiadu, jakim Piotr Najsztub uczcił 70. rocznicę Powstania Warszawskiego na łamach tygodnika „Newsweek".
Że nie miało szans, to konstatacja historyczna, ale zasłużony uczestnik tamtych zdarzeń wygraża powstańczemu dowództwu. Z pewnością ma swoje powody i nie mnie je oceniać. Ale mimowolnie wpisuje się w spektakl, który w większym chyba stopniu dotyczy dnia dzisiejszego niż tamtych zdarzeń.
Tylko tragedia?
Zauważmy, liberalno-lewicowy „Newsweek" nazywa go „jednym z ostatnich żyjących uczestników". Sens tej słownej sztuczki jest jasny: ci nieliczni, którzy jeszcze żyją, wiedzą, jak było. Toteż w przeciwieństwie do epigonów z dnia dzisiejszego powstanie krytykują. A przecież tak naprawdę żyje ponad 3 tysiące powstańców, wielu ma inne zdanie, o czym tygodnik Tomasza Lisa się nie zająknie.
Powstanie pojawia się w „Newsweeku" tylko jako „tragedia", nie jako zryw, nie jako wartość. To przyczynek do głębokiego podziału, jaki wywołuje dziś wspomnienie tamtego wydarzenia.
Nie zamierzam twierdzić, że to taki podział dla jednej tylko strony. Mój tygodnik ?„wSieci" upamiętnił powstanie tekstem prof. Witolda Kieżuna. On zaś („jeden z ostatnich żyjących", my akurat takich sztuczek nie stosujemy) broni racji nie tylko uczestników powstania, ale i tych, którzy podjęli decyzję.