Andrzej Sikorowski: Krakauer i jego sztafaż

Rozmowa z Andrzejem Sikorowskim, piosenkarzem, kompozytorem, gitarzystą, autorem tekstów.

Aktualizacja: 05.12.2014 14:35 Publikacja: 05.12.2014 13:50

Andrzej Sikorowski: Krakauer i jego sztafaż

Foto: Fotorzepa, BS Bartek Sadowski

Jaki był pana pierwszy krakowski adres?

Andrzej Sikorowski:

Urodziłem się w Klinice Ginekologicznej przy Kopernika. Miejscu funkcjonuje do dzisiaj jako klinika uniwersytecka i przyszła tam na świat moja wnuczka. Potem zamieszkałem w czynszowej kamienicy przy ulicy Siemiradzkiego – w warunkach dość ekstremalnych. Ale było to niedługo po wojnie, do Krakowa przyjechało mnóstwo ludzi, którzy szukali schronienia po pożogach wojennych – sporo warszawiaków i lwowiaków. Mieszkaliśmy z rodzicami w jednym pokoju wydzielonym ze 100-metrowej przestrzeni, co wspominam z sentymentem, pomimo że było przaśnie i ubogo.

Resztę mieszkania zamieszkiwały dwie inne rodziny. W takim sympatycznym kołchozie spędziliśmy wiele lat, chociaż mój ojciec był dziennikarzem i miał szanse „mieć chody". Specjalnie ich nie wykorzystywał. Zaowocowały telefonem, przez co nasz pokój stał się bramą przechodnią, bo sąsiedzi z całego domu przychodzili do nas telefonować jak do budki telefonicznej. Dość wcześnie mieliśmy też radioodbiornik, również dlatego, że tata mojej mamy zajmował się techniką radiową, a nawet sam konstruował radiowe aparaty. Pamiętam taki epizod: przez radio nadawany był koncert Mieczysława Fogga z Warszawy, a moja mama swoim koleżankom z pracy transmitowała występ, przykładając słuchawkę telefoniczną do radiowego głośnika. Dziś ta opowieść musi brzmieć jak kosmiczna bajka.

Mieszkał pan w centrum miasta. Gdzie się pan bawił jako dziecko?

Całe życie towarzyskie toczyło się na ulicy, również dlatego, że przejeżdżał nią może jeden samochód na godzinę. Bawiliśmy się na ulicy bynajmniej nie dlatego, że byliśmy z rozbitych rodzin, tylko dlatego, że nie było alternatywy. Działały wówczas dwa programy radiowe, a telewizja dopiero raczkowała. Wieczorami czytaliśmy namiętnie książki, które sobie pożyczaliśmy, bo nie było gier komputerowych. Na szczęście. Wystarczała nam wyobraźnia.

A co można było robić zimą?

Obecność na Rynku jest czymś obowiązkowym. To należy do mieszczańskiego rytuału

Latem kopaliśmy piłkę, a zimą jeździliśmy na łyżwach po ubitym, wyślizganym śniegu. Vis a vis mojego domu była komenda milicji. Żyliśmy z milicjantami w symbiozie. Wylewali na podwórzu ślizgawkę, gdzie dzieciaki z mojej ulicy przychodziły się ślizgać. Największym szpanem było zaczaić się na rogu Lenartowicza, złapać się tylnego zderzaka milicyjnego radiowozu i dowieźć się w ten sposób do Karmelickiej. To był odcinek ponad 100 metrów, ale każdy, kto zasuwał za milicyjną warszawą, był uznawany za wielkiego kozaka.

Kto ze znanych krakowian mieszkał na pana ulicy?

W bramie obok mieszkali państwo Skarżyńscy, znani scenografowie.

Bliscy współpracownicy Konrada Swinarskiego i Wojciecha Jerzego Hasa.

Tak. Pamiętam, że mieli okna zasłonięte niczym kurtyną i ciągle wynoszono od nich elementy dekoracji. Bardzo nas to intrygowało. Na skuterze typu Lambretta przyjeżdżał odwiedzić przyjaciół ksiądz Maliński i robił ogromną furorę. Parę bram dalej mieszkał Jan Maria Brzeski, autor słynnej winiety tygodnika „Przekrój". Ulica Siemiradzkiego miała charakter.

A jak dziś wygląda pejzaż pana dzieciństwa?

Fasady domów wypiękniały. Moją kamienicę odzyskał prawowity właściciel. Odsprzedał ją firmie deweloperskiej, która dokonała generalnego remontu, zainstalowała windę i zaaranżowała eleganckie mieszkania. Choćby na przykładzie ulicy Siemiradzkiego można powiedzieć, że Kraków wypiękniał. Z szarego, zaniedbanego, komunistycznego miasta zmienił się w urodziwą europejską metropolię. Pamiętam, jak z kolegami liczyliśmy na Karmelickiej nowe neony. Bardzo nas ekscytowało, że jest ich już pięć, co było widać, gdy miasto po zmroku pustoszało. Dziś Kraków żyje całą dobę.

Gdzie było pana pierwsze muzyczne miejsce?

Mój dom był bardzo muzykalny. Moja mama śpiewała w zespole Cztery Hanki. Ojciec śpiewał czysto i jednym palcem na pianinie potrafił sobie wygrać dowolną melodię. Mam prawo podejrzewać, że gdy śpiewaliśmy kolędy, nie było to bolesne dla postronnych uszu. A kiedy miałem dziesięć lat, rodzice zapisali mnie na prywatne lekcje mandoliny do pana Tadeusza Lubańskiego, u którego zadziwiała mnie liczba wspaniałych obrazów. Po pewnym czasie dowiedziałem się, że jest bratem malarki Zofii Stryjeńskiej.

Gdzie swoje pierwsze miejsce miało Pod Budą?

To była piwnica przy ulicy Ziai, obecnie Jabłonowskich, w zabytkowym domu akademickim, gdzie znalazł schronienie klub ówczesnej Szkoły Wyższej Rolniczej. Nazywał się Buda. Piwnicę pod klubem zajął utworzony w 1968 roku kabaret nazwany – na zasadzie prostego skojarzenia – Pod Budą. Dołączyłem do niego, gdy był już u schyłku działalności w 1975 roku. Na prośbę Bogdana Smolenia występowałam na zasadzie przerywnika muzycznego. W związku z tym, że złapałem dobry kontakt z grupą muzyczną, która akompaniowała kabaretowi, w recenzjach pisano, że kabaret jako tako, ale nowym walorem jest pojawienie się grupy muzycznej. W końcu Bogdan Smoleń związał się z Zenonem Laskowikiem, kabaret się rozpadł, a my odpaliliśmy zespół muzyczny Pod Budą. Dłuższy czas ludzie przychodzący na nasze występy oczekiwali skeczy, gdy my oferowaliśmy liryczne piosenki.

Ile z pana piosenek opisuje Kraków?

Myślę, że napisałem z trzysta, a o Krakowie jest może sześć czy siedem, czyli znikomy procent. Trudno powiedzieć, że jestem wiernym kronikarzem Krakowa.

Ale nie wyprze się pan nowego hymnu miasta, jakim jest „Nie przenoście nam stolicy do Krakowa".

Jak się słyszy przez 65 lat hejnał z wieży mariackiej, przechadza Plantami i pisze o swoim otoczeniu – to jest poniekąd oczywiste.

Jak powstała piosenka?

To był czas, kiedy zaczęto mnie zapraszać na festiwale studenckie w charakterze jurora. Tak zyskałem świadomość, że w naszym mieście mieszka utalentowany chłopak Grzesio Turnau. Byłem w jury, które przyznawało mu główną nagrodę na Festiwalu Piosenki Studenckiej. Później okazało się, że dziadek Grzesia był kolegą mojego ojca z pracy. Obaj byliśmy krakusami i pomyślałem, że fajnie byłoby stworzyć duet. Piosenka została napisana pod wpływem obserwacji przemian ustrojowych. Gdy ciągle słyszałem, że w Sejmie pojawia się pomysł na powrót do przeszłości – pomyślałem, że za chwilę jakiś poseł przeniesie nam stolicę do Krakowa. Bo jak się nie ma pomysłów na uzdrowienie gospodarki – to się idzie w symbole. Poprosiłem w piosence, żeby tego nie robić. Myślę, że dobrze się wyartykowałem, bo liczni znajomi z Warszawy nie mieli o tę piosenkę żadnych pretensji. Myślę też, że wraz z wolnością pojawił się sentyment do małych ojczyzn, co nie zawsze idzie w zgodzie z ambicjami osób walczących o władze w mieście, gdzie są urzędy centralne i centrum dowodzenia. Obserwujemy to nie tylko w Polsce.

Gdzie pan lubi wypić kawę?

Jeśli chodzi o kawę, to herbatę z cytryną lubię wypić i zagryźć obwarzankiem przed południem w Vis-a-vis. Biadoląc nad tym, że obwarzanek krakowski sprzed trzydziestu lat był inny niż teraz, gdy przypomina bułę drożdżową. Obecność na Rynku jest czymś obowiąz-kowym. Pamiętam, że jak żył jeszcze Andrzej Zaucha, gdy wracaliśmy z koncertów, szliśmy zawsze spacerkiem do Rynku. Czasami było to irracjonalne, ale chodziło o to, żeby tam być. To należy do mieszczańskiego rytuału. Nie ukrywam, że takie mieszczaństwo krakowskie w sobie noszę. Jestem krakauerem z całym jego sztafażem.

A lubi pan nowe miejsca?

Myślę o nich raczej w kategoriach użyteczności. Jestem fanem wielkiej hali widowiskowej Kraków Arena, bo mamy teraz salę na 16 tysięcy ludzi. Grał w niej Elton John, będą występować Sting i Paul Simon oraz Queen. Podoba mi się też niedawno otwarte Centrum Kongresowe, gdzie niebawem będę miał okazję wystąpić w koncercie piosenek Jana Kantego Pawluśkiewicza.

Jaki był pana pierwszy krakowski adres?

Andrzej Sikorowski:

Pozostało 99% artykułu
Wydarzenia
Bezczeszczono zwłoki w lasach katyńskich
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Materiał Promocyjny
GoWork.pl - praca to nie wszystko, co ma nam do zaoferowania!
Wydarzenia
100 sztafet w Biegu po Nowe Życie ponownie dla donacji i transplantacji! 25. edycja pod patronatem honorowym Ministra Zdrowia Izabeli Leszczyny.
Wydarzenia
Marzyłem, aby nie przegrać
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Materiał Promocyjny
4 letnie festiwale dla fanów elektro i rapu - musisz tam być!