Walka o władzę w Platformie wybuchła zaledwie kilka godzin po ogłoszeniu wstępnych wyników wyborów. Wbrew pozorom jednak nie to było największym zaskoczeniem. Ponieważ wszyscy liderzy PO spodziewali się klęski, więc emocje między nimi kipiały nawet wcześniej, w ostatnim tygodniu kampanii. Bardziej zaskakujące było to, że hasło do ataku na premier Ewę Kopacz wydał Radek Sikorski, były szef MSZ i marszałek Sejmu.
– Procentowo przegraliśmy wybory samorządowe. Niestety, Bronek nie dał rady. A dziś mamy rezultat, który jest gorszy, niż można się było spodziewać – stwierdził, podkreślając, że są to trzecie z rzędu przegrane wybory. – Potrzebne jest Platformie nowe przywództwo. To, że partia była dowodzona jednoosobowo, oznacza także jednoosobową odpowiedzialność za wynik. Jestem przekonany, że Ewa Kopacz będzie wiedziała, co zrobić w takiej sytuacji – oświadczył.
Buntownicy podnoszą głowy
Szybko się okazało, że Sikorski nie jest sam. Dołączyła do niego europosłanka Elżbieta Łukacijewska („wielu ludzi ma pewnie za złe Donaldowi Tuskowi decyzję o postawieniu na Ewę Kopacz"), swoje dorzucili były europoseł Paweł Zalewski („To efekt skrętu w lewo Platformy. Mówiłem, że tak się to skończy") oraz wiceminister zdrowia Sławomir Neumann („Kampania była poprawna, ale bez błysku. Pytanie, czy stawianie wyłącznie na Ewę Kopacz nie było błędem").
Łukacijewską i Zalewskiego można bagatelizować – są na marginesie partii, w konflikcie z otoczeniem premier Ewy Kopacz. Bagatelizować można nawet Neumanna, bo to świeżo upieczony lider Platformy na Pomorzu, który po każdych wyborach pręży muskuły – atakował nawet Bronisława Komorowskiego po przegranej prezydenturze.
Ale Sikorskiego bagatelizować nie sposób. Od 2007 r. to jeden z czołowych polityków Platformy, wieloletni szef MSZ i marszałek Sejmu. Po tym, jak latem tego roku Kopacz zmusiła go do rezygnacji ze stanowiska marszałka Sejmu, wycofał się z wyborów, sugerując, że polityka partyjna w Polsce sięgnęła parszywego poziomu, więc szuka sobie pracy za granicą.