Jedna z tez, które od ponad pięciu lat powtarzają się regularnie, dotyczy tego, że PiS się kończy. Ale do chwili, gdy na pełną skalę zacznie zmieniać się opozycja, każdy koniec PiS będzie tylko mirażem, a każde sondażowe straty będą do odrobienia, nawet jeśli już tylko częściowo. Dla obecnej opozycji przydatna będzie podróż w przeszłość.
Jak to się stało, że PiS przejął władzę i przestał być polityczną opozycją, chociaż nawet u władzy cały czas ustawia się w opozycji do elit z Brukseli czy innej, aktualnie potrzebnej stolicy. To jasne, że w drugiej kadencji zużyła się Platforma Obywatelska. Ale bez zmian w samym PiS nawet bez Donalda Tuska u steru mogłaby jeszcze rządzić. Po pierwsze, Jarosław Kaczyński zauważył, że nie ma sensu cały czas tylko komentować rzeczywistości. Trzeba tworzyć polityczne fakty, by to inni odnosili się do niego. Nie ma co iść do „centrum", tylko trzeba wyznaczać swoje, które stanie się punktem odniesienia. Stworzył Zjednoczoną Prawicę na zasadach akceptowalnych dla mniejszych partii. Wcześniej pokonał lub zmarginalizował całą realną polityczną konkurencję po prawej stronie. Najbardziej brutalna kampania tamtych czasów odbyła się na Podkarpaciu, gdy w 2013 r. kandydat PiS w wyborach uzupełniających do Senatu pokonał m.in. Kazimierza Ziobro z Solidarnej Polski. Ale nie tylko liczyła się polityczna konsolidacja. PiS zaczęło wygrywać w wyborach, takich jak te w Rybniku czy Elblągu. Partia zaczęła testować swoje pomysły w uzupełniających wyborach, a dzięki systematycznie budowanemu aparatowi społeczno-analitycznemu zaczęła dostrzegać trendy, dzięki czemu można było stworzyć ofertę, która była dla Polaków jasna i klarowna.
Wyborca PiS w 2015 r. dobrze wiedział, na co głosuje i co mu to przyniesie. Nie tylko głosował przeciwko PO, ale też za zbiorem konkretnych, wpływających na jego lub jej życie postulatów. To była długo pokazywana w przesłaniu partii alternatywa dla rządów PO. Seria debat o służbie zdrowia czy innych ważnych sferach życia, kongresy programowe, spotkania w „terenie" z udziałem ważnych polityków PiS i tak dalej. Kaczyński pokazał też, że partia to nie tylko on. 1 października 2012 r. PiS zapowiedziało kandydata na „premiera technicznego" – byłego polityka UW Piotra Glińskiego. Wtedy ten manewr PO wyśmiała. Ale wtedy tak naprawdę partia Kaczyńskiego rozpoczęła marsz do władzy. Później były wspomniane wcześniej wybory uzupełniające, powstanie Zjednoczonej Prawicy, przedstawienie alternatywy programowej, konkretne pomysły, jak 500+, serie spotkań w Polsce powiatowej. Budowa zaplecza, w tym sprzymierzonych mediów i własnego obiegu informacyjnego, od think tanków po internet. Na koniec opozycyjnej drogi Kaczyński postawił na Andrzeja Dudę, którego w pierwszej chwili wiele osób myliło z szefem Solidarności Piotrem Dudą. Później kandydatką na premiera została Beata Szydło. W kampaniach udało się stopniowo oddzielić też partię, jej frakcje i interesy od coraz bardziej sprofesjonalizowanych sztabów wyborczych. Teraz PiS trawi, być może największy od 2015 r., kryzys.
W partii jest niepewność co do przyszłości, są pytania co dalej: z pandemią, z wynikami unijnego szczytu, z koalicją, z większością, z wyborami. Jak jednak niedawno stwierdził Rafał Trzaskowski, kryzys PiS nie może oznaczać uspokojenia opozycji, tylko musi zmobilizować do dalszych wysiłków. To kluczowa sprawa. Inaczej każdy kolejny kryzys PiS będzie kończył się po kilku tygodniach lub miesiącach, a kolejne wybory zakończą się rozczarowaniem dla tych, którzy chcą odsunąć PiS od władzy.
Coraz większe zmęczenie PiS-em jest widoczne. Ale opozycja musi się jeszcze zmienić. I zacząć realnie krzyżować szyki PiS (jak w Senacie), a nie jedynie komentować, reagować lub zajmować się sobą.