W ubiegły czwartek zebrała się Komisja Mniejszości Narodowych, by zdecydować, czy rozpocząć prace nad uznaniem języka wilamowskiego za regionalny. Obecnie taki status ma tylko kaszubski, co pozwala m.in. na montowanie dwujęzycznych tablic, a nawet na zdawanie matury z tego języka. Decyzja zapadła w dość niecodziennych okolicznościach.
Najpierw głosami PiS komisja przegłosowała wniosek, że jedynie wysłucha opinii, a merytoryczną decyzję podejmie za kilka tygodni. Wniosek o odwrotnej treści pod koniec posiedzenia złożyli posłowie PO. Tym razem komisja postanowiła, że zdecyduje o losach projektu, po czym wysłała go do laski marszałkowskiej.
Jak to możliwe? – Skorzystaliśmy z fortelu – nie ukrywa w rozmowie z „Rzeczpospolitą" Robert Tyszkiewicz z PO. – W trakcie posiedzenia część posłów PiS wyszła z sali, a ich klub stracił większość. Kończyło się już posiedzenie Sejmu i widocznie posłowie spieszyli się do pociągów i samolotów.
Fortel fortelem, ale dzięki niemu został zrobiony pierwszy krok do decyzji politycznej, która byłaby sukcesem zwłaszcza dwóch osób: językoznawcy prof. Tomasza Wicherkiewicza i działacza społecznego Tymoteusza Króla. Na konferencjach naukowych i w rozmowach z mediami kreślą oni obraz Wilamowszczyzny jako perełki językowej i unikatu niemal na skalę światową. Ale czy przypadkiem ten obraz nie jest utopijny?
Ocalić od zapomnienia
Prof. Tomasz Wicherkiewicz bada język wilamowski od 1989 roku. Przybył wówczas do Wilamowic, miasteczka pod Bielskiem-Białą, by zbadać, jaka jest kondycja niecodziennego etnolektu, zwanego przez jego użytkowników wymysiöeryś. Przypomina nieco alzacki lub luksemburski, a w miasteczku przetrwał osiem stuleci. Miejscowa legenda głosi, że Wilamowice założyli Flamandowie. A język zachowali, strzegąc zasady ożenków w obrębie swojej społeczności.