Stolica zamieniła się w miasto umarłych. Większość ofiar pozostała tam, gdzie zastała je śmierć – w ruinach domów i w zwęglonych samochodach. Wśród zabitych i zaginionych są zarówno anonimowi Haitańczycy, jak i osobistości: szef misji ONZ, jego zastępca, arcybiskup Port-au-Prince, sędziowie, senatorzy, szefowie firm.
[srodtytul]Władze straciły głowę[/srodtytul]
Ciała, które bliscy lub sąsiedzi zdołali wydobyć własnymi siłami z ruin, zalegały na ulicach. Według lokalnej rozgłośni Radio Kiskeya przepełnione kostnice przestały przyjmować zwłoki. W tropikalnym klimacie Haiti rozkładające się w gruzach i na ulicach ciała oznaczają jedno – wybuch epidemii. Władze nie panują nad sytuacją. Z głównego więzienia w Port-au- Prince zbiegła grupa zatrzymanych. Część mieszkańców plądruje zniszczone domy.
Rząd nie był też w stanie zorganizować żadnej akcji ratunkowej. – Nic nie działa, nie ma wody, prądu, telefonów, jedzenia, potrzebujemy pomocy – słyszą na każdym kroku zagraniczni dziennikarze. Ciężarówki są wykorzystywane jako karetki pogotowia, którymi przewozi się rannych. Zamiast noszy ratownicy używają drzwi. Claudio Di Gregorio, chargé d’affaires Ambasady Argentyny w Warszawie, który wcześniej był na placówce w Port-au-Prince, zwraca uwagę, że już zanim doszło do tego nieszczęścia, Haiti miało poważne problemy z prądem i z łącznością.
– Większa część stolicy była skazana na trwające kilka godzin dziennie przerwy w dostawie prądu. Haitańczycy używają na ogół wyłącznie komórek. Do przywrócenia łączności konieczne jest więc jak najszybsze przywrócenie telefonii komórkowej – podkreśla. Dobrze się składa, że na Haiti działa misja ONZ.
– Będzie mogła przyjść ludności z pomocą. Skala zniszczeń jest jednak zbyt duża dla 7 tysięcy żołnierzy i 2 tysięcy policjantów – uważa Di Gregorio. Dyplomata, który dwa i pół roku mieszkał w Port-au-Prince, zwraca uwagę na ogromną skalę zniszczeń. – To, że poważnie ucierpiały znajdujący się blisko wybrzeża Pałac Prezydencki, koszary ONZ w części miasta, w której zaczynają się wzgórza, hotel Montana leżący u stóp wzgórz oraz szpital w dzielnicy Pétionville, położonej na drugim końcu miasta dowodzi, że zniszczenia dotknęły całego Port-au-Prince – przyznaje.