„Rz” dotarła do instrukcji, którą Komenda Główna Policji wysłała do komend w całym kraju po ubiegłorocznym incydencie w Sopocie. W październiku 2008 r. pijani marynarze z amerykańskiej fregaty „Hewes” pobili taksówkarza, ale udało się ich przesłuchać dopiero po dwóch dniach. Powód? Nie było jasne, kto powinien to zrobić: policja czy Żandarmeria Wojskowa. Ocena prawników, którzy badali sprawę, jest jednoznaczna. Śledztwo powinni prowadzić policjanci.
Jak wynika z ustaleń „Rz”, w instrukcji dla komend opisano przypadek sopocki i przypomniano, że to policjanci mają się zajmować incydentami, jakich dopuszczają się po służbie obcy żołnierze. A z zapisów obowiązującego od początku roku kodeksu postępowania karnego wynika, że takie sprawy leżą w gestii policji, prokuratur i sądów cywilnych. Zalecenia to m.in. efekt działań szefa sopockiej policji. Przyznawał wtedy, że nie wiedziałby, co zrobić.
– Dziś jesteśmy mądrzejsi. To my powinniśmy się tym zajmować – mówi „Rz” Mirosław Pinkiewicz, komendant policji w Sopocie. – Oficer dyżurny zrobił błąd, niewłaściwie zinterpretował przepisy.
Żandarmeria twierdzi, że jej funkcjonariusze działali poprawnie. – Nie przejmowaliśmy śledztwa – zapewnia major Marcin Wiącek, rzecznik ŻW. – Był problem w komunikacji. Policjantom mogło się wydawać, że sprawę przekazali, a tego nie zrobili.
Co się dzieje ze śledztwem? Prokuratura i pełnomocnik ofiary czekają na opinię biegłych dotyczącą obrażeń taksówkarza. Żadnemu z amerykańskich żołnierzy do tej pory nie postawiono zarzutów.