[b]Rz: W pana nowym filmie ludzi dotyka epidemia ślepoty. Czego nie dostrzegają pana bohaterowie? [/b]
Przede wszystkim siebie samych i siebie nawzajem. Poznałem taki stan. Po „Wiernym ogrodniku” wpadłem w depresję. Nikt nie wiedział dlaczego, sam też nie potrafiłem sobie tego wytłumaczyć. Jestem życiowym szczęściarzem. Od ponad 20 lat mam tę samą żonę i bardzo szczęśliwe małżeństwo. Moja kariera rozwija się lepiej, niż mogłem zamarzyć, nawet w najśmielszych snach nie spodziewałem się, że zostanę laureatem Oscara. Nikogo z mojej rodziny nie dotknęło żadne nieszczęście ani choroba. A jednak nie mogłem się zmusić, by rano wstać z łóżka. Były chwile, kiedy myślałem, że nie chce mi się dalej żyć. Męczyłem się potwornie, a po kilku miesiącach zrozumiałem, że dałem się porwać wydarzeniom i oślepłem na siebie. Więc to był protest mojego organizmu.
[b]Książka José Saramago trafiła więc na podatny grunt? [/b]
Myślałem o jej ekranizacji wiele lat temu, ale wtedy pisarz nie chciał oddać swojego dzieła debiutantowi. W wywiadzie dla „New York Timesa” powiedział wprost: „To jest refleksja na temat degradacji współczesnych społeczeństw. Nie mogłem pozwolić, by dostała się w niewłaściwe ręce”. Nie przejąłem się za bardzo, od tego samego wydawcy, który opublikował „Miasto ślepców” kupiłem prawa do „Miasta Boga”. Tematyka faweli była mi bardzo bliska, film odniósł sukces. Pewnie nie wracałbym do tamtego epizodu, jednak trzy lata temu dwaj producenci z Kanady zdobyli prawa do książki Saramago i przysłali mi scenariusz. Po raz drugi nawiązałem rozmowy z pisarzem.
[b]Jak tym razem wyglądały? [/b]