„Wygląda to tak, jakby Rosja chciała zalać Ukrainę krwią przy pierwszej nadążającej się sposobności" – napisał na blogu amerykański ekspert wojskowy Michael Kofman.
W czwartek prezydent Petro Poroszenko ogłosił zniesienie 30-dniowego stanu wojennego, który obowiązywał w dziewięciu obwodach Ukrainy. Jednocześnie, po kilku dniach negocjacji, w Donbasie zawarto doroczne „noworoczne zawieszenie broni", które zacznie obowiązywać 29 grudnia. Skończy się zaś prawdopodobnie, tak jak poprzednie, nagłym nasileniem ostrzału z rosyjskiej strony.
„Pojedynki artyleryjskie – wymiana niekierowanego ognia na linii frontu – zwyczajowo narastają w styczniu–lutym, a zaczynają się tuż po świętach" – dodał Kofman, tłumacząc, co miał na myśli, pisząc o „zalaniu Ukrainy krwią".
Rosyjski ostrzał zacznie się trzy miesiące przed prezydenckimi wyborami na Ukrainie. Moskwa najprawdopodobniej zamierza za pomocą wojskowych prowokacji wpływać na ich przebieg. Tym bardziej że ukraińskie społeczeństwo – wymęczone prawie pięcioma latami wojny – chce pokoju. Według badań socjologicznych z listopada i grudnia 72 proc. Ukraińców uważa wojnę w Donbasie za główny problem kraju. Korupcja przedstawicieli władzy martwi już tylko 41 proc. pytanych. Ponadto 58 proc. uważa sytuację w kraju za „napiętą", a 31 proc. – „krytyczną".
Jednak ze stwierdzeniem „Rosja to agresor" zgadza się niecałe 2/3 respondentów (1/4 nie). W rejonach wschodnich i południowo-wschodnich (Charków, kontrolowana przez Ukrainę część Donbasu) aż około połowy pytanych nie zgadza się na takie określenie Moskwy. Nawet w Odessie – dotychczas najbardziej patriotycznie nastawionym regionie południa kraju – 47 proc. nie uważa Rosji za agresora.