[b]RZ: Dzisiaj dużo się mówi o wspólnej Europie, a pan od lat wprowadza tę ideę w życie, grając w filmach wielkich reżyserów europejskich: Resnais, Techiné, Saury, Greenawaya, Rouiza, także polskich: Żuławskiego, Kijowskiego, Wajdy. W jego „Biesach” wcielił się pan w Stawrogina.[/b]
Lambert Wilson: Jako nastolatek byłem zauroczony kulturą anglosaską i zapisałem się do brytyjskiej szkoły. Stałem się wówczas praktycznie dwujęzyczny. Mówię też biegle po włosku i hiszpańsku. Dzięki temu mogę grać nie tylko we Francji, lecz też w innych europejskich krajach.
[b]A jednak, paradoksalnie, znany jest pan głównie z filmów amerykańskich: „Matrixów”, „Kobiety-kota”, „Sahary” czy „Flawless”.[/b]
Na tym polega paradoks współczesnej kultury. Europa ma fantastyczną tradycję, ale jej narodowe rynki są dość hermetyczne. Mój brat mieszka w Niemczech. Często opowiada mi o tamtejszych aktorach, a ja ich w ogóle nie kojarzę. On z kolei nie zna nazwisk aktorów francuskich. Gwiazdy kina brytyjskiego są anonimowymi postaciami we Francji. Pani rodacy zapewne nie mają pojęcia, kto jest sławny w Budapeszcie. Łączy nas zaplecze historyczne, ale kulturowo jesteśmy odizolowani. To Ameryka daje aktorowi szansę wyjścia na międzynarodową arenę.
[b]Nie przeprowadził się pan jednak do Los Angeles czy Nowego Jorku.[/b]