Potomkowie zesłańców w Jakucji

Już w początkach polskiej zsyłki na Sybir – czyli jeszcze w XVII i XVIII wieku – zdarzało się, że część zesłańców z własnej woli zostawała w miejscu zesłania na zawsze.

Aktualizacja: 01.07.2009 12:12 Publikacja: 30.06.2009 18:03

Kołyma

Kołyma

Foto: Rzeczpospolita, MK Michał Książek

Red

Niektórzy stawali się carskimi urzędnikami, inni nawet duchownymi, a jeszcze inni wiedli zwyczajne życie osadników, zostawiając w Syberii polskie nazwiska, nazwy miejsc, a nawet odmian zbóż.

Ojciec Celestyna Janowicza Ciuchstyńskiego, Jan, został zesłany do Jakucji w latach 40. spod Woroneża, czyli z terytorium Rosji. Nieco wcześniej, w 1939 roku, NKWD rozstrzelało jego dziadka. Dziad Ciuchstyńskich, absolwent warszawskich szkół, jeszcze przed pierwszą wojną światową zarządzał dobrami Wołkońskich, gdzieś na pograniczu dzisiejszych obwodów tambowskiego i woroneżskiego. Syna ekonoma wysłano do robót przy budowie sławnej drogi Kołyma (Magadan – Jakuck). Uratował go zapewne młody wiek: starzy zecy żałowali młodzika i podkarmiali, ale choć jeszcze nastolatek, pracować musiał jak inni. – Ta droga to jedna wielka mogiła – powtarza słowa nieżyjącego już dziś ojca Celestyn Janowicz. – Zakopywali ponoć człowieka w tym miejscu, gdzie upadł, w nasypie drogi.

Po śmierci Stalina Jan Celestynowicz został objęty amnestią i zamieszkał w zonie swojego byłego więzienia, w Ust Nerze nad Indygirką, a potem w Ojmiakonie. Nie pozwolono mu wyjechać do Polski. Ożenił się z córką „białego” oficera i został nad Indygirką, gdzie spłodził aż siedmiu synów. Celestyn wspomina dzieciństwo na biegunie zimna: – Dzieci jak to dzieci, czasem bawiły się... w plucie. Pluliśmy w powietrze, a na dół spadały już sopelki lodu.

Zesłaniec Ciuchstyński nie zdołał nauczyć chłopców polskiego, wiedzieli tylko, że mają polskie pochodzenie. Ojciec chciał kiedyś prenumerować polskie gazety, ale w odpowiedzi na podanie przyjechało dwóch typów z KGB z ostrzeżeniem: „Jeszcze raz coś takiego i... sam rozumiesz...”.

Ciuchstyńscy zostali w Rosji na zawsze. Celestyn Janowicz założył pierwszą w Jakucji szkołę wschodnich sztuk walki, reprezentuje republikę w tej konkurencji na całym świecie. Jego ojciec umarł w Białej Górze nad Indygirką w 2001 roku. Synowie mieszkają w Jakucji. Celestyn znalazł kiedyś w Internecie telefon „jakichś Ciuchstyńskich” w Polsce. Zadzwonił i po raz pierwszy w życiu rozmawiał ze swoją kuzynką. Choć rozmawiać im do dziś trudno, bo nie znają żadnego wspólnego języka. W 2002 roku, kilka miesięcy po tym telefonie, Ciuchstyńscy spotkali się w Polsce.

[srodtytul]„Salaskylaach suruksut”[/srodtytul]

Jednym z pierwszych ludzi, którzy sadzili ziemniaki w centralnej Jakucji, był Polak zesłaniec Aleksander Lipiński, powstaniec styczniowy. Rzecz miała miejsce jeszcze w XIX wieku w kubursachskim nasliegu (tj. gminie) borogonskiego ułusu (województwo). Lipińskiego zesłano do Jakucji w 1867 roku. Jakuci nie umieli uprawiać ziemi, uczyli się m.in. od zesłańców. Żyje jego prawnuczka Larisa Pietrowna, lekarz. Pani Larisa mówi o sobie Sacha (Jakutka), jednak jest świadoma polskich korzeni. Wraz z mężem Władysławem Siemionowiczem postanowili poznać polską historię ich rodziny. – W teczkach w Jakucku i Borogońcach przetrwało niewiele informacji o pradziadku zesłańcu, ale pokrewieństwo jest bezsprzeczne i udokumentowane – opowiada.

Lipiński zajmował się nie tylko uprawą roli, hodował bydło, a nawet mył złoto i pracował jako gminny pisarz (sekretarz). Czasem przychodziło nawet żebrać. Że nie zawsze wiodło mu się dobrze, świadczy jego jakuckie imię: „Salaskylaach suruksut”, tj. „pisarz z sankami”. Sanki ciągnęli za sobą wówczas ludzie wędrujący po prośbie od domu do domu. Jak wspomina w swej pracy o polskich zesłańcach M.A. Krotow: „... w 1871 roku ułusnaja inorodnaja uprawa donosiła, że on bardzo ubogiego stanu”.

Począwszy od roku 1895, ślad Lipińskiego i w pamięci najstarszych, i w dokumentach archiwów urywa się. Nie wiadomo, jak i gdzie zginął. Może wrócił do Polski? Dollonowowie szukają, ale póki co o pradziadku wiadomo niewiele. Jego praprawnuczkowie Katia i Piotr są filologami; siostra angielskim, a brat (jeszcze niedoszłym) francuskim. Piotr uczy się polskiego, przez kilka miesięcy uczył się języka prapradziadka na Uniwersytecie Jagiellońskim. Marzy, by w przyszłości wrócić do Polski i odnaleźć krewnych Lipińskiego.

[srodtytul]Szlachcic[/srodtytul]

Potomkiem zesłańca Polaka jest też Mikołaj Ykczanow, skromny strażnik z muzeum w Ytyk Kiuel (tattinskij ułus, Jakucja). Niestety, w rodzinie Mikołaja nie zachowała się pamięć o nazwisku pradziadka zesłańca. Ale wiadomo, że pod koniec XIX wieku bogaci i wpływowi Jakuci z Tatty starali się, by przysyłano w ich ułus z Jakucka tylko wykształconych zesłańców, a jak najmniej kryminalnych. A że wśród kryminalnych Polaków właściwie nie było, można więc być prawie pewnym, że Mikołaj, były traktorzysta, myśliwy, a dziś ochroniarz, jest potomkiem polskiego szlachcica, zapewne powstańca styczniowego. Wystarczy zresztą rzut oka na jego fizis, by się przekonać, że bardziej ona polska niż jakucka. I jeszcze jeden rzut oka na akta w archiwum, by móc już snuć konkretne przypuszczenia. W rodzinne strony Mikołaja wysłano kilku powstańców. Może Kluczyński Michał? Albo Stefan Czajka? Korecki Jan...

Wśród rodzinnych opowieści nie zachowała się żadna o dziadku. Mikołaj przypomina sobie za to inną, o Edwardzie Piekarskim, autorze unikatowego „Słownika języka jakuckiego”. Co odważniejsze dzieci przybiegały ponoć do jego jurty po cukier, którym ich czasem częstował. Tchórzliwi czekali w oddaleniu: bali się ogromnej brody i wzrostu Polaka.

[srodtytul]Maria Wacławowna[/srodtytul]

– Mnie nikt do Jakucji nie wysyłał – śmieje się pani Maria. Maria Wacławowna-Korsak urodziła się w przedwojennej Polsce, w Osinowszczyźnie, niedaleko Oszmian. W tamtą Polskę sięga zaledwie kilkoma miesiącami życia, ale pamięta dużo: piosenki, wizyty w kościele i język polski w szkole i w domu. Po wojnie Oszmiany weszły w skład Białorusi, a Korsakowie, jak tysiące innych Polaków, zostali po białoruskiej stronie granicy. Pani Maria już od kilkudziesięciu lat mieszka w Jakucji, dokąd przyjechała z Osinowszczyzny wraz z mężem, za pracą. Jakich to zajęć nie imała się w Jakucku energiczna starsza pani! W sowieckim bloku z wielkiej płyty przy ulicy Październikowej Maria Wacławowna wyczarowuje międzywojenną Polskę: z kilkudziesięciu starych czarno-białych fotografii układa frapujące losy rodziny. Odkąd pamięta, w domu Korsaków mówiono tylko po polsku i sprawiano katolickie święta. Mimo to ojciec pani Marii, Wacław, „choć wierzący, mówił po polsku i w polskim wojsku służył”, wspierał sowiecką partyzantkę. Mama Jadwiga sprzeciwiała się małżonkowi. Ojciec nie dał się przekonać i za swoją działalność zapłacił życiem w obozie koncentracyjnym gdzieś w Niemczech. Mama Marii umarła kilka lat po wojnie.

Jedno ze zdjęć (ojciec pani Marii w żołnierskiej formie) na odwrocie opisane jest po polsku, starannymi, trochę archaicznymi literami: „Nowa Wilejka. Służba wojskowa. Na pamiątkę 10 VIII 1935 r.”. Pani Maria po polsku nie mówiła od 60 lat, ale doskonale czyta, pamięta też modlitwy, potrafi liczyć.

Najgorsze, że po wojnie urwał się kontakt z tą częścią rodziny, która została po polskiej stronie. Na przykład kuzynka ojca Marianna Kasperowicz tuż przed wojną wyjechała z dwojgiem dzieci do centralnej Polski. – Może ktoś potrafi ich rozpoznać? – pyta zatroskana, pokazując fotografię dwóch chłopców...

Niektórzy stawali się carskimi urzędnikami, inni nawet duchownymi, a jeszcze inni wiedli zwyczajne życie osadników, zostawiając w Syberii polskie nazwiska, nazwy miejsc, a nawet odmian zbóż.

Ojciec Celestyna Janowicza Ciuchstyńskiego, Jan, został zesłany do Jakucji w latach 40. spod Woroneża, czyli z terytorium Rosji. Nieco wcześniej, w 1939 roku, NKWD rozstrzelało jego dziadka. Dziad Ciuchstyńskich, absolwent warszawskich szkół, jeszcze przed pierwszą wojną światową zarządzał dobrami Wołkońskich, gdzieś na pograniczu dzisiejszych obwodów tambowskiego i woroneżskiego. Syna ekonoma wysłano do robót przy budowie sławnej drogi Kołyma (Magadan – Jakuck). Uratował go zapewne młody wiek: starzy zecy żałowali młodzika i podkarmiali, ale choć jeszcze nastolatek, pracować musiał jak inni. – Ta droga to jedna wielka mogiła – powtarza słowa nieżyjącego już dziś ojca Celestyn Janowicz. – Zakopywali ponoć człowieka w tym miejscu, gdzie upadł, w nasypie drogi.

Pozostało jeszcze 87% artykułu
Wydarzenia
RZECZo...: powiedzieli nam
Materiał Promocyjny
Garden Point – Twój klucz do wymarzonego ogrodu
Wydarzenia
Czy Unia Europejska jest gotowa na prezydenturę Trumpa?
Wydarzenia
Bezczeszczono zwłoki w lasach katyńskich
Materiał Promocyjny
Tech trendy to zmiana rynku pracy
Materiał Promocyjny
GoWork.pl - praca to nie wszystko, co ma nam do zaoferowania!
Materiał Partnera
Polska ma ogromny potencjał jeśli chodzi o samochody elektryczne