Jak wiadomo, właśnie tą drogą w kierunku Litwy kowieńskiej odchodziły ostatnie oddziały polskiej armii. Sowieccy czołgiści spróbowali ominąć płonący most i forsować Wilię. W rzece widziałem ich dwa zanurzone czołgi. Nie wiem, czy zostały trafione przez obrońców miasta, czy po prostu ugrzęźli w grząskim korycie rzeki – dzieli się swymi wspomnieniami z pierwszego dnia sowieckiej inwazji na Wileńszczyznę wilnianin Władysław Korkuć.
Miał wówczas 11 lat i należał do młodszego harcerstwa. Po wycofaniu się z Wilna regularnych jednostek Wojska Polskiego to właśnie wileńska młodzież: harcerze, gimnazjaliści, studenci, wraz z pozostałymi wbrew rozkazowi żołnierzami zawodowymi była w pierwszych szeregach obrońców miasta przed sowieckim najeźdźcą. Dzięki nim wielokrotnie przeważające siły Armii Czerwonej nie zdołały z marszu zająć Wilna. Jak mówi pan Władysław, który właśnie we wrześniu ukończył 81 lat, „ten zbrojny opór uratował polski honor Wilna. W naszym mieście na Sowietów nie czekały triumfalne bramy i transparenty, czerwone flagi i miejscowa ludność entuzjastycznie witająca czerwonoarmistów z kwiatami. Wilno przywitało Sowietów kulami i pociskami”.
Jak mówi, dla zwykłych wilnian napaść Sowietów na walczącą z Niemcami Polskę była całkowitym zaskoczeniem. – Nie wiem, być może wojsko albo władze coś wiedzieli o zamiarach Sowietów, jednak cała uwaga ówczesnego Wilna, nawet nas – dzieci, była skoncentrowana na walce, jaką Wojsko Polskie toczyło z Niemcami. Niemieckie lotnictwo kilka razy bombardowało miasto – opowiada.
17 września, gdy Armia Czerwona przekroczyła wschodnie granice Polski, w Wilnie znajdowało się około 14 tysięcy polskich żołnierzy i oficerów. Miasto, które wówczas stanowiło zaplecze frontu walki z Niemcami, nie było jednak przygotowane do skutecznej obrony od wschodu. Większość bojowych jednostek wileńskiego garnizonu walczyło na froncie zachodnim. Na wiadomość o sowieckiej inwazji do miasta zostały ściągnięte z granicy litewskiej bataliony pułku KOP „Wilno”, więc w sumie w mieście znalazło się około jednej dywizji piechoty. Jednak problemem tych jednostek było słabe uzbrojenie. Brakowało ciężkiej artylerii, moździerzy, lotnictwa. Dowództwo podjęło więc decyzję o opuszczeniu miasta przez wojsko. Kolumny wojska, administracji państwowej, cywilów ruszyły w kierunku granicy z Litwą.
– W tych dramatycznych chwilach na jaw momentalnie wyszło, że Sowieci mieli w mieście swoją agenturę. Nie wiadomo skąd w Wilnie pojawili się uzbrojeni ludzie z czerwonymi opaskami na ręku. Strzelali w ślad za cofającymi się polskimi żołnierzami. Ci osobnicy służyli również Sowietom za przewodników – opowiada Władysław Korkuć.