Greenpoint coraz mniej polski

Pani Elżbieta, właścicielka Happy Endu, małej restauracyjki na Greenpoincie, nie ma wątpliwości, że Polaków jest tu coraz mniej.

Publikacja: 26.11.2009 03:32

Dom Polski na Greenpoint (fot: Piotr Szerszen Madej)

Dom Polski na Greenpoint (fot: Piotr Szerszen Madej)

Foto: Presschicago

Red

– Niedawno pożegnałam młode małżeństwo, które często przychodziło do mnie na obiady – mówi. – Wrócili do Biłgoraja. A do pracy to w ogóle trudno kogoś znaleźć. W lecie zwykle kręciło się sporo studentów z Polski. W tym roku ani żywej duszy.

Pani Elżbieta, żeby utrzymać się w biznesie, sama gotuje i wydaje posiłki. Pomaga jej w tym syn Marcin, który uważa, że jak tak dalej pójdzie, to większość polskich biznesów zniknie z Greenpointu. – Nie tylko skończyły się przyjazdy w poszukiwaniu pracy. Greenpoint stał się za drogi dla wielu mieszkających tu od dawna Polaków – opowiada. Przenoszą się teraz do Ridgewood i Maspeth w Queensie. To tam powstają polskie sklepy i restauracje.

Na pozór dzielnica wygląda tak, jak wyglądała. Na Greenpoint i Manhattan Avenue nadal słychać język polski, a amatorzy polskich wędlin ciągle mogą je kupić w Kiszce lub u Mazura. Częściej jednak niż przedtem polski przeplata się z angielskim i przybyło sklepowych szyldów z wyłącznie angielskimi napisami.

Taki trend zaczął się już kilka lat temu, kiedy, uciekając od drożyzny na Manhattanie, nowojorscy yuppies zaczęli szukać tańszego locum po drugiej stronie East River. Ceny mieszkań i domów raptownie zaczęły wówczas iść w górę. Teraz trudno tu wynająć jednosypialniowe mieszkanie poniżej 1 tys. dol. Za większe trzeba zapłacić 2,5 – 3 tys. dol. Ponadto wiele starych domów, których właścicieli nie stać na remonty, wykupują deweloperzy. Burzą je i w to miejsce stawiają nowe. Żeby kupić mieszkanie na własność w takim apartamentowcu, trzeba mieć pół miliona dolarów.

Jednym z takich deweloperów jest Krzysztof Rostek, który wybudował na Greenpoincie kilkanaście domów. Przyznaje, że mieszkania w nich są droższe i stać na nie głównie Amerykanów. Tylko 15 proc. kupujących to Polacy. W popularności, którą zyskuje Greenpoint, nie widzi jednak, w przeciwieństwie do innych, zagrożenia, ale wręcz nowe możliwości. – Nie można biadolić, jak robią to niektórzy, że Greenpoint przestaje być polski – mówi. – Trzeba budować i otwierać nowe biznesy. Tak działa gospodarka wolnorynkowa.

– Drogie domy i mieszkania to tylko jedna z przyczyn tego, że na Greenpoincie ubyło Polaków. Kolejne to kłopoty z zalegalizowaniem pobytu, niski do niedawna kurs dolara i pojawienie się nowych rynków pracy w krajach Unii Europejskiej – podkreśla Zosia Kłopotowska, redaktor naczelna „Kuriera Plus”. – Znam młodych ludzi, którzy, nie wracając do Polski, prosto z Nowego Jorku polecieli do Londynu, żeby tam szukać szczęścia.

Powroty do kraju i przenoszenie się mieszkańców Greenpointu do innych dzielnic wymusiły już zmiany na właścicielach polskich biznesów. Część z nich podąża za klientami do innych dzielnic. Inni pozostają na Greenpoincie i dostosowują się do nowych warunków. – Musieliśmy się przestawić – wyjaśnia pani Karolina z agencji Polamer przy Manhattan Avenue. – Ci, którzy przychodzili kiedyś, nie znali angielskiego i głównie oczekiwali pomocy przy tłumaczeniu dokumentów, załatwieniu prawa jazdy czy wysłaniu paczki. Teraz rozszerzyliśmy usługi. Załatwiamy m.in. bilety lotnicze dla rodaków z kraju, którzy chcą zrobić sobie wycieczkę na kilka dni do Nowego Jorku albo na Karaiby.

Pani Karolina wierzy, że Greenpoint nie straci do końca polskiego charakteru. Przecież są tu polskie szkoły, kościoły i polscy lekarze. – Nawet ci, którzy przeprowadzili się do innych dzielnic, będą tu ciągle przyjeżdżać – dodaje.

Optymistą jest również Bogdan Chmielewski, dyrektor wykonawczy Unii Polsko-Słowiańskiej, która przed kilku laty otworzyła trzeci oddział na Greenpoincie w okazałym budynku przy McGuiness Boulevard i dzięki aktywom w wysokości 1,2 mld dol. jest najbardziej prężną etniczną instytucją tego typu w Stanach Zjednoczonych. Prawie połowa tych aktywów pochodzi – jak podkreśla dyrektor – z Greenpointu.

Unia otworzyła filię w Rigdewood, a wkrótce powstanie nowy oddział w Maspeth. Chmielewski jest jednak przekonany, że jego instytucji nie zabraknie klientów na Greenpoincie, chociaż, przypuszczalnie w związku z wyjazdami, zamknięto tu ostatnio nieco więcej kont, niż otwarto. Przecież ciągle większość nieruchomości i biznesów pozostaje w polskich rękach. – Upłynie jeszcze dużo wody w East River, zanim Greenpoint przestanie być polski – stwierdza z przekonaniem.

– Niedawno pożegnałam młode małżeństwo, które często przychodziło do mnie na obiady – mówi. – Wrócili do Biłgoraja. A do pracy to w ogóle trudno kogoś znaleźć. W lecie zwykle kręciło się sporo studentów z Polski. W tym roku ani żywej duszy.

Pani Elżbieta, żeby utrzymać się w biznesie, sama gotuje i wydaje posiłki. Pomaga jej w tym syn Marcin, który uważa, że jak tak dalej pójdzie, to większość polskich biznesów zniknie z Greenpointu. – Nie tylko skończyły się przyjazdy w poszukiwaniu pracy. Greenpoint stał się za drogi dla wielu mieszkających tu od dawna Polaków – opowiada. Przenoszą się teraz do Ridgewood i Maspeth w Queensie. To tam powstają polskie sklepy i restauracje.

Pozostało 82% artykułu
Wydarzenia
Bezczeszczono zwłoki w lasach katyńskich
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Materiał Promocyjny
GoWork.pl - praca to nie wszystko, co ma nam do zaoferowania!
Wydarzenia
100 sztafet w Biegu po Nowe Życie ponownie dla donacji i transplantacji! 25. edycja pod patronatem honorowym Ministra Zdrowia Izabeli Leszczyny.
Wydarzenia
Marzyłem, aby nie przegrać
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Materiał Promocyjny
4 letnie festiwale dla fanów elektro i rapu - musisz tam być!