Syndrom Antygony

W miejscu, w którym tysiące ludzi oddawały hołd poległym, musi stanąć trwały znak. Jego częścią może być 96 dłoni, jak chce część rodzin ofiar. Jednak ostentacyjne unikanie znaku krzyża na pewno konfliktu nie zakończy – pisze publicysta

Publikacja: 10.08.2010 00:38

Syndrom Antygony

Foto: Fotorzepa, Jak Jakub Ostałowski

Red

Antygona złamała zakaz pochówku jej brata. Została skazana na śmierć. Przeciwstawiła się legalnemu władcy. Jej przypadek opisany w dziele Sofoklesa stał się jedną z podstaw rozważań o prawie naturalnym.

Żaden mandat, nawet w stu procentach demokratyczny, nie daje bezgranicznej władzy. Ograniczeniem jest oczywiście prawo, które określa zakres kompetencji rządzących. Jest też inne ograniczenie, równie ważne: normy moralne, które określone są w tym, co uważamy za prawo naturalne. Chodzi o to, że nawet wtedy, kiedy władca nie ma zakazu robienia świństw, to tych świństw jednak nie zrobi.

Jak ma się zachować obywatel, gdy władza łamie jego naturalne prawa i zmusza do postępowania niezgodnego z sumieniem i podstawowymi normami? Wzorzec Antygony jest uniwersalny. Czy jej przypadek można przyrównać do dzisiejszej sytuacji protestujących na Krakowskim Przedmieściu? Można oczywiście emocje tysięcy ludzi, którzy nie pozwolili zabrać krzyża, potraktować tak, jak to zrobił TVN, który próbuje przypisywać im szaleństwo, albo jak biskup Tadeusz Pieronek widzący tam wyłącznie sektę. Nie trzeba jednak być bardzo uważnym obserwatorem sceny publicznej, by zobaczyć, co chcą upamiętnić ludzie domagający się trwałego znaku pod prezydenckim pałacem.

[srodtytul]Spełniony sen o II RP[/srodtytul]

Rozmawiałem z ludźmi, którzy protestowali 3 sierpnia i którzy przychodzą się pomodlić albo chociaż przynieść kwiaty i znicze pod Pałac Prezydencki. Przeżywają tragedię smoleńską w sposób szczególny. Dla nich prezydentura Lecha Kaczyńskiego była powrotem do Polski rodziców i dziadków. Była ożywieniem II Rzeczypospolitej zbudowanej na zbiorowym wysiłku i czynie zbrojnym, zwycięskiej wojnie z bolszewikami, ofierze września 1939 r., Oświęcimia i lasu katyńskiego. Wreszcie na bohaterskim zrywie Powstania Warszawskiego.

[wyimek]Bez upamiętnienia tych, którzy modlili się i zapalali znicze pod pałacem, w Polsce będą ciągle mieszkały dwa narody. Jeden ten, który zatrzymał się przy krzyżu, drugi, który mija go obojętnie[/wyimek]

II Rzeczpospolita umarła rozmyta w PRL-owskiej propagandzie i szarości życia, niszczona w ubeckich więzieniach. Lech Kaczyński i wielu innych uczestników tragicznego lotu, jak Janusz Kurtyka, Tomasz Merta, Stefan Melak, ożywiali tamtą pamięć i przywrócili milionom wykluczonych miejsce w polskim społeczeństwie. Owi wykluczeni to żołnierze i rodziny żołnierzy AK, NSZ, Szarych Szeregów, zbrojnego podziemia po 1945 r. i antykomunistycznej opozycji. Przeżywają tę tragedię tak jak ci, którym zabrano kolegów niedoli i dowódców.

Żadne gadanie polityków do nich tu nie dotrze. Jarosław Kaczyński nie mógł ich podburzyć, bo to nie on ich stworzył, a Bronisław Komorowski nie może odesłać ich do domu, bo nie ma u nich żadnego posłuchu. Mógłby zyskać szacunek, gdyby szczerze zaangażował się w wyjaśnienie sprawy Smoleńska i uczczenie poległych. Na razie zrobił wszystko odwrotnie.

Nagonka ze strony zaprzyjaźnionych z PO mediów, a nawet podpuszczanie mniej lub bardziej spontanicznie zebranych bojówek, które próbują prowokować awantury, raczej tych ludzi nie przekona. Małą wiedzę o tych ludziach mają PR-owcy obozu rządzącego, jeżeli sądzili, że szykanami albo wyśmiewaniem zmuszą ich do odstąpienia od protestu.

[srodtytul]Zły kompromis[/srodtytul]

Do błędów obozu rządzącego, szczególnie Bronisława Komorowskiego, jeszcze do niedawna lekceważącego sprawę odpowiedniego uczczenia ofiar katastrofy w Smoleńsku, doszedł kolejny, zupełnie koszmarny – walka z krzyżem. Komorowski dał się podpuścić „Gazecie Wyborczej”, która krzyż ustawiony przez harcerzy potraktowała jako front ideologicznej wojny. O intencjach redakcji „GW” najlepiej świadczy pierwsze zdanie tekstu opisującego wydarzenia z 3 sierpnia: „Przegrało państwo, które pokazało, że nie potrafi obronić swego świeckiego charakteru („GW” 4. 08.2010)”.

Przez miesiące żałoby i czuwania pod krzyżem chyba nikomu z tam obecnych nie przyszło do głowy, że akurat w tym czuwaniu chodzi o poszerzanie zakresu oddziaływania chrześcijaństwa. Krzyż w naszej kulturze jest znakiem, którym czci się zmarłych. Pod pałacem na Krakowskim Przedmieściu była co do tego zgoda aż do nieszczęsnego wywiadu prezydenta elekta dla „Gazety Wyborczej”.

Atak na krzyż jako taki musiał jednak zmobilizować kolejne grupy, tym razem przerażone możliwością wyrzucania z życia publicznego znaków wiary. Jeżeli ktokolwiek zrobił to świadomie, to musiał się liczyć z taką reakcją i żadne uroczyste porozumienia tu nie pomogły. Wzbudzały jeszcze większy opór. Jeżeli kompromis, to z protestującymi. Oliwy do ognia dolała formuła kompromisu zaproponowana w lipcowym porozumieniu kurii warszawskiej, harcerzy i Kancelarii Prezydenta.

Ludziom, którzy przychodzili pod Pałac Prezydencki, ale też setkom tysięcy tych, którzy się z nimi utożsamiali, powiedziano, że nie są żadną stroną. Ich głos zastąpiła decyzja kilku mało znanych urzędników z organizacji harcerskich. Nie ma gorszego kompromisu niż wykluczenie z niego najbardziej zainteresowanych, a takie właśnie porozumienie zawarto. W dodatku okazało się, że strony tego porozumienia nie były zgodne co do jego rzeczywistej treści (czy rzeczywiście trwały znak zastąpi krzyż), a jedna ze stron (Kościół) ostatecznie orzekła, że stroną nie jest. Wiarygodność władzy dla protestujących spadła po czymś takim do zera.

[srodtytul]Krzyż z puszek[/srodtytul]

Po 3 sierpnia władza popełniła kolejny błąd. Postanowiła wziąć protestujących na przeczekanie. TVN i „Gazeta Wyborcza” uporczywie ośmieszały stojących przed Pałacem Prezydenckim. To sprowokowało reakcje, jakich nie było w Polsce od niemal ćwierć wieku. Na modlących się ludzi napadają grupki podpitych łobuzów, szturchając ich i wyzywając w najbardziej wulgarny sposób. Nie oszczędzają ani osób starszych, ani nawet duchownych. Trudno nie mieć złych skojarzeń, jeżeli profesora historii atakuje odurzony młodzieniec, który krzyczy, że broni norm kultury. Policja w żaden sposób nie chroni modlących się, pozwalając na jawne łamanie prawa.

Jeżeli dobrze zrozumiałem szefa Kancelarii Prezydenta, ministra Jacka Michałowskiego, to krzyż pod Pałacem Prezydenckim stoi tam w tej chwili właśnie za jego zgodą. Ci, którzy tam się modlą, korzystają ze swoich obywatelskich praw. Władza jednak uznała ich za obywateli gorszej kategorii. To najlepsza droga do zbudowania podziałów nie do przezwyciężenia. Bardzo nieroztropne wypowiedzi kilku znanych duchownych mogą tych ludzi doprowadzić do rozpaczy, ale na pewno nie do pojednania.

Swoją drogą, potępianie broniących krzyża, przy całkowitym braku reakcji na jego publiczne znieważanie, np. zbudowanie przez agresywne bojówki krzyża z puszek piwa „Lech”, może spowodować, że polska pobożność będzie wkrótce przypominać tę na zachodzie Europy.

[srodtytul]Dwa narody[/srodtytul]

Wśród protestujących, ale chyba też i większości Polaków, dominuje pogląd, że w miejscu, w którym tysiące ludzi oddawały hołd poległym, musi stanąć trwały znak. Można mieć nadzieję, że władza nie będzie chciała dalej ciągnąć tego konfliktu i spełni żądania ogromnej części społeczeństwa. Może nie jest najgorszym pomysłem projekt, by katastrofę symbolizowało 96 dłoni, jak chce tego część rodzin ofiar. Na pewno konfliktu nie zakończy ostentacyjne unikanie znaku krzyża.

Zgadzam się z prezydentem Bronisławem Komorowskim, zresztą publicznie wcześniej sam to postulowałem, że należy upamiętnić też tych, którzy oddawali hołd pod Pałacem Prezydenckim. Jeden rozdział tej historii zostanie zamknięty, drugi zakończy się wraz z wyjaśnieniem smoleńskiej tragedii. Bez tego w Polsce będą ciągle mieszkały dwa narody. Jeden ten, który zatrzymał się przy krzyżu, drugi, który mija go obojętnie albo patrzy z zażenowaniem na modlących się.

A nie mniemałam, by ukaz twój ostry

Tyle miał wagi i siły w człowieku,

Aby mógł łamać święte prawa boże,

Które są wieczne i trwają od wieku

[i]„Antygona” Sofoklesa (tłumaczenie Kazimierz Morawski)[/i]

[i]Autor jest redaktorem naczelnym „Gazety Polskiej”[/i]

Antygona złamała zakaz pochówku jej brata. Została skazana na śmierć. Przeciwstawiła się legalnemu władcy. Jej przypadek opisany w dziele Sofoklesa stał się jedną z podstaw rozważań o prawie naturalnym.

Żaden mandat, nawet w stu procentach demokratyczny, nie daje bezgranicznej władzy. Ograniczeniem jest oczywiście prawo, które określa zakres kompetencji rządzących. Jest też inne ograniczenie, równie ważne: normy moralne, które określone są w tym, co uważamy za prawo naturalne. Chodzi o to, że nawet wtedy, kiedy władca nie ma zakazu robienia świństw, to tych świństw jednak nie zrobi.

Pozostało 92% artykułu
Wydarzenia
Bezczeszczono zwłoki w lasach katyńskich
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Materiał Promocyjny
GoWork.pl - praca to nie wszystko, co ma nam do zaoferowania!
Wydarzenia
100 sztafet w Biegu po Nowe Życie ponownie dla donacji i transplantacji! 25. edycja pod patronatem honorowym Ministra Zdrowia Izabeli Leszczyny.
Wydarzenia
Marzyłem, aby nie przegrać
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Materiał Promocyjny
4 letnie festiwale dla fanów elektro i rapu - musisz tam być!