To precedens dla Bliskiego Wschodu. Dzień po gwałtownych protestach szyitów, którzy w Bahrajnie stanowią większość rządzoną przez sunnicką mniejszość, na prośbę rządu wojska wysłała Rada Współpracy Zatoki Perskiej. Władze Bahrajnu poprosiły o pomoc zgodnie z paktem obronnym Rady. Należące do niej Zjednoczone Emiraty Arabskie wysłały 500 policjantów.
Widziano około 150 pojazdów opancerzonych, ambulansów, ciężarówek-cystern z wodą i innych samochodów kierujących się ku Riffie, gdzie jest siedziba króla. Później nadjechała kolejna fala pojazdów.
Szyicka opozycja uznała, że jest to atak skierowany przeciwko bezbronnym obywatelom. „To okupacja (...) i niewypowiedziana wojna" – stwierdzono w oświadczeniu. Komentatorzy podkreślają, że Saudyjczycy obawiają się szyickich protestów na swym terytorium – i dlatego zdecydowali się poskromić szyitów w Bahrajnie.
Wydarzenia w Bahrajnie mogą wpłynąć na zmianę sytuacji w Libii. Powstańcy – inaczej niż demonstranci z Bahrajnu – liczą bowiem na wsparcie z zagranicy. Po raz kolejny poprosili Zachód o ustanowienie strefy zakazu lotów nad Libią. Wspólnota międzynarodowa jest jednak podzielona co do skuteczności takich działań. Wczoraj rozmowy w tej sprawie toczyli w Paryżu ministrowie spraw zagranicznych G8. To głównie Francja i Wielka Brytania naciskają na ustanowienie strefy zakazu lotów oraz dostawę broni dla rebeliantów. O to zaapelowała do Rady Bezpieczeństwa ONZ Liga Arabska. – Światowe mocarstwa muszą podjąć zdecydowane działania, które zapobiegną zdławieniu przez siły Kaddafiego antyrządowej rebelii – oświadczył szef brytyjskiego MSZ William Hague. Według niego zbliża się czas, gdy trzeba podjąć decyzję o „znaczącej międzynarodowej interwencji wojskowej".
USA i wielu innych członków ONZ, między innymi Chiny, Włochy, Rosja, Niemcy i Brazylia, wyrażają jednak poważne obawy, że mogłoby to ich wciągnąć w kolejny konflikt ze światem islamu. Według ekspertów Zachód musi jednak podjąć decyzję jak najszybciej.