27 lutego 2014 roku umundurowani i dobrze uzbrojeni żołnierze zajęli budynki rządu i Rady Najwyższej krymskiej autonomii w Symferopolu. Żołnierze byli bez dystynkcji, dlatego nazwano ich „zielonymi ludzikami", dziś to określenie kojarzone jest na całym świecie.
Tego samego dnia w dziwnych okolicznościach premierem Krymu został szef lokalnej partii Rosyjska Jedność Siergiej Aksjonow. Kilka dni wcześniej udzielił wywiadu „Rzeczpospolitej", w którym zapewniał, że „nie przewiduje przyłączenia do Rosji". Nie wykluczał takiego rozwoju wydarzeń, ale pod warunkiem, że władze w Kijowie „zdecydują się na siłowe rozwiązanie". Siłowych rozwiązań ze strony Kijowa nie było, a dobrze chroniony przez „zielone ludziki" Aksjonow niebawem ogłosił przeprowadzenie na Krymie referendum w sprawie przyłączenia do Rosji. Odbyło się już 16 marca. Wyników nie uznała społeczność międzynarodowa. Mimo to dwa dni później Władimir Putin spełnił „wolę mieszkańców Krymu" i ogłosił, że półwysep jest częścią Rosji.
Wcześniej zaprzeczał, że Rosja ma jakikolwiek związek z „zielonymi ludzikami". Jeszcze na początku marca podczas konferencji prasowej w Moskwie mówił, że mundur rosyjskiego żołnierza „można kupić w każdym sklepie". Twierdził, że uzbrojeni po zęby żołnierze to jedynie ochotnicy z samoobrony Krymu. Dopiero w 2015 roku Putin przyznał, że były to oddziały specjalne rosyjskiego wywiadu wojskowego GRU, które przerzucono na Krym.
Aneksję ukraińskiego półwyspu prezydent Rosji prawdopodobnie uznaje za najbardziej udaną operację specjalną w najnowszej historii kraju. Nieprzypadkowo od 2015 roku 27 lutego Rosjanie obchodzą Dzień Sił Operacji Specjalnych Federacji Rosyjskiej.
Do dzisiaj wielu Ukraińców nie może zrozumieć, jak to się stało, zwłaszcza że na Krymie znajdowało się wtedy 20 tys. ukraińskich żołnierzy, w tym jednostki specjalne.