- Uczestniczyłem w wielu wizytach pana prezydenta, w kraju i zagranicą, latałem tym samolotem. I powiem szczerze, że nie miałem takich myśli, że ten samolot nie będzie mógł wylądować - mówił w RMF FM Marcin Wierzchowski, pracownik Kancelarii Prezydenta Lecha Kaczyńskiego, obecny w Smoleńsku 10 kwietnia 2011 roku.
Jak relacjonuje Wierzchowski, o 8:40 usłyszał odgłos silników tupolewa."A potem cisza". - Jak dojechaliśmy do miejsca przy bocznym pasie, ja wysiadłem i zobaczyłem trzy czy cztery osoby, które wbiegły w las, to wtedy się zaniepokoiłem. Ale adrenalina działała, wbiegłem za nimi i jak zobaczyłem ogrom zniszczeń, to wiedziałem, że doszło do tragedii - opowiada. - Ja już wiedziałem, że nikt nie przeżył - dodaje.
- Ważne było, aby odnaleźć i rozpoznać jak największą ilość osób, żeby można było powiadomić bliskich, że ciała ich krewnych odnaleziono. Rosjanie w pierwszej kolejności szukali ciała pana prezydenta i pani prezydentowej jako głowy państwa polskiego. Stałem obok miejsca katastrofy, przyszedł do mnie jeden z polskich konsuli i poprosił mnie, abym był obecny przy identyfikacji, bo jest wytypowane ciało, które może należeć do prezydenta Lecha Kaczyńskiego.
I zapytał, czy ja - jako osoba, która prawie codziennie go widziała - czy mógłbym w tym uczestniczyć. No i ja się zgodziłem. Byłem pewien na 75 proc., że to jest pan prezydent - wspomina Wierzchowski.