W ostatnich tygodniach Iran znów jest w centrum uwagi światowej polityki. Kilka dni temu zagroził zamknięciem cieśniny Ormuz, kluczowej z punktu widzenia dostaw, prowokując kolejny dyplomatyczny kryzys. Co reżim w Teheranie chce przez to osiągnąć?
Ali Alfoneh:
Takie działania pokazują, że Republika Islamska jest po prostu niedojrzałym państwem, skłonnym do politycznych błędów. Ale nie znaczy to, że te działania są całkowicie nieracjonalne. Są dwie przyczyny ostatnich zachowań. Po pierwsze, kryzys w cieśninie Ormuz został sprowokowany na użytek wewnętrzny. Rok 2011 był dla reżimu w Teheranie rokiem politycznych katastrof: na początku roku – jeśli wierzyć irańskim władzom – agenci Mossadu zamordowali kilku czołowych fizyków jądrowych zajmujących się irańskim programem atomowym. Potem były co najmniej dwa potwierdzone cyberataki na elektrownię atomową w Bushehrze.
Doszło też do serii tajemniczych wybuchów w garnizonach Gwardii Rewolucyjnej – o co również podejrzewany jest Izrael. A na dodatek na państwo spadają coraz cięższe sankcje ze strony społeczności międzynarodowej, ciągle pogarszając jego sytuacje gospodarczą i potęgując niezadowolenie społeczne. To wszystko sprawia, że reżim – przede wszystkim w oczach samych Irańczyków – wygląda na państwo słabe, bezradne i niezdolne do samoobrony. Dlatego aby ocalić twarz przed obywatelami, reżim rządzący w Iranie chwyta się rozpaczliwych, symbolicznych gestów pokazujących, że jednak jest w stanie kontratakować. Stąd listopadowy atak na ambasadę brytyjską czy prowokacje jak ta w cieśninie Ormuz.