Od niej uczyliśmy się widzieć, a potem rozumieć to, co widzieliśmy, żeby przelać to na papier. Z naszych mglistych emocji i skojarzeń budowała logiczne opowieści, które później poruszały do żywego.
Bez Ewy nie byłoby polskiego „Newsweeka", „Forbesa", nie byłoby wielu nagradzanych dziś autorów, dla których zarywała noce i szkicowała konstrukcje tekstów. Tytuły, w których się pojawiała, natychmiast ożywały. Nigdy nie były dla niej miejscem pracy, tylko sensem życia, a ludzie wokół nie byli pracownikami – natychmiast zostawali przyjaciółmi. I nigdy nie przestawała być ich redaktorem. Kiedy ktoś tracił pracę, szukała mu nowej.
Do tych, którzy pracę mieli – nawet w tych najtrudniejszych dla siebie ostatnich miesiącach – dzwoniła z tematami i przeciekami, które nigdy nie przestały do niej spływać.
Miałem szczęście przyjaźnić się z nią i pracować razem, czasem obok Ewy, przez 14 lat. Najdłuższa, choć niedokończona lekcja dziennikarskiej pokory i oddania czytelnikom.