20 minut na scenie zniósł dzielnie. Wyglądał na zrelaksowanego, mimo że przemawiał do kilku tysięcy widzów. Podobno właśnie tłum go rozluźnił – obawiał się, że w środku długiego weekendu koncert połączony z ogłoszeniem kadry zainteresuje niewiele osób. Wyczytywał nazwiska pewnie, wśród publiczności przy żadnym nie było pomruku zaskoczenia. Franciszek Smuda tych, których nie chciał w drużynie, wyrzucił już wcześniej.
Selekcjoner nie ograniczył się do 26 nazwisk. Godzinę po gali, na której wybierano także polski hit muzyczny na Euro, poinformował, że na liście rezerwowych znajduje się siedmiu zawodników. Ta lista wzbudziła wiele kontrowersji, zwłaszcza wśród piłkarzy, którzy po zakończeniu sezonu nie mogą wyjechać na urlopy, a muszą utrzymywać taki reżim treningowy, by w każdej chwili być gotowym zastąpić kontuzjowanego kolegę.
Trudno mówić, że Smuda dokonał trudnej selekcji – w Polsce nie ma więcej niż 33 zawodników, którzy zasługiwaliby na powołanie do reprezentacji. O tym, że nie będzie w kadrze Artura Boruca, Michała Żewłakowa i Sławomira Peszki wiadomo było od dawna. Smuda nie potrafił i nie chciał znaleźć żadnych okoliczności łagodzących, po tym jak dyscyplinarnie zostali wyrzuceni z drużyny.
Kadra oparta jest na czterech filarach – Wojciechu Szczęsnym z Arsenalu i trzech piłkarzach Borussii Dortmund, czyli Łukaszu Piszczku, Jakubie Błaszczykowskim i Robercie Lewandowskim. Nazwisko tego ostatniego trener wykrzyczał razem z całym tłumem zgromadzonym na warszawskim Podzamczu. Smuda jest pierwszym selekcjonerem, który może zbudować drużynę z młodych piłkarzy ukształtowanych już za granicą albo – jak Piszczek – na nowo tam narodzonych. Przyznaje, że postawił na ich profesjonalizm i dlatego usunął z drużyny wszystkich, którzy piłki nie stawiali na pierwszym miejscu.
– Wiem, że ryzykuję. Ale wolę mieć drużynę normalnych chłopaków niż imprezowiczów. To ma być przykład dla innych. Niech młodzi idą drogą Lewandowskiego a polski futbol się podniesie.