Tradycyjnie w UE uważano, że impulsem dla głębszej integracji w danej dziedzinie jest instytucjonalizacja. To dlatego Francji tak bardzo zależy na instytucjonalizacji strefy euro, czyli powołaniu ministra finansów czy osobnej komisji w Parlamencie Europejskim. Sądzą, że wymusi to z czasem wspólną politykę budżetową krajów posługujących się wspólną walutą.
Tą samą logiką kierowali się autorzy unijnej konstytucji, a potem – po jej odrzuceniu przez społeczeństwa Francji i Holandii – traktatu lizbońskiego, gdy stworzyli nowe stanowisko stałego wysokiego przedstawiciela UE ds. polityki zagranicznej i bezpieczeństwa. Mieli nadzieję, że z czasem doprowadzi to do zbliżenia stanowisk państw UE w polityce zagranicznej. Po dziesięciu latach widać wyraźnie fiasko takiego sposobu rozumowania. I problem nie dotyczy raczej konkretnych osób.
Pierwszą wysoką przedstawiciel była Catherine Ashton. Wybrana nieco przypadkowo, potrzebowano bowiem pilnie kobiety socjalistki, żeby pasowała do parytetów płciowych i partyjnych w pakiecie wysokich stanowisk. Dodatkowo na jej korzyść działał fakt, że w momencie nominacji była unijną komisarz ds. handlu, a wysoki przedstawiciel miał mieć dwa „kapelusze": z jednej strony stanowisko wiceprzewodniczącego Komisji Europejskiej, z drugiej – funkcję w ramach unijnej Rady, czyli służenie przywódcom państw członkowskim. Brytyjka okazała się jednak zupełnie nieprzygotowana do tej nowej roli. Zabrakło jej doświadczenia, wcześniej była tylko niższym rangą ministrem w brytyjskim rządzie i krótko unijnym komisarzem. Oraz charakteru – znane były jej humory i trudności we współpracy, szybkie wyjazdy do Wielkiej Brytanii, gdzie spędzała długie weekendy z rodziną. Ministrowie spraw zagranicznych UE nie traktowali jej jak równorzędnego partnera, jeszcze gorzej było z przywódcami państw UE.
Gdy w 2014 roku zastępowała ją inna kobieta, też socjalistka, Federica Mogherini, Bruksela była pełna nadziei. Młoda Włoszka, zaledwie 41-letnia w chwili nominacji, ale już doświadczona jako szefowa dyplomacji dużego państwa członkowskiego i deputowana specjalizująca się w polityce zagranicznej i obrony, mówiąca biegle w kilku językach, pełna energii i chęci do pracy wydawała się świetną odmianą po zgorzkniałej Brytyjce.
Po pięciu latach doceniany jest właściwie wyłącznie jej zapał do podróżowania, choć i tu niektórzy wskazują, że odbija się on negatywnie na jakości pracy potężnej administracji, czyli Europejskiej Służby Działań Zewnętrznych, na czele której stoi. To i tak mały powód do krytyki, bo słychać inne, znacznie poważniejsze zarzuty. Niektórzy wskazują, że Mogherini – która w przeszłości należała do komunistycznej młodzieżówki – zbyt ceni pokój i stabilność i nie wchodzi w konflikty z despotami. Gdy w Iranie karano dysydentów, Mogherini apelowała o spokój do obu stron, nie krytykując wprost poczynań irańskiego reżimu, z którym wynegocjowała porozumienie o zaprzestaniu programu nuklearnego.