RMF FM dotarł do fotografii, które pół roku po katastrofie zrobiła grupa polskich archeologów. Rosjanie wpuścili kilku z nich do hangaru, a ci fotografowali z ukrycia.
Według dziennikarzy RMF FM w ten sposób przechowywana jest "co najmniej jednej czwartej samolotu". Żaden ze znajdujących się tam fragmentów poszycia, kabli, rur czy zaworów nie był badany na potrzeby raportów MAK i Millera.
Polscy prokuratorzy mieli do nich dostęp na jesieni 2012 r. Znaleźli tam wtedy rzeczy osobiste ofiar - trafiły one do Polski. Dokładnych badań tych fragmentów wraku jednak nie było. Będzie to możliwe dopiero, gdy trafi on do Polski.
Szef Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych Maciej Lasek przekonuje, że "te szczątki nie miały żadnego znaczenia dla pracy komisji Millera". - Nie ma potrzeby szukać jeszcze jakiegoś drobiazgu, gdzie nie ma żadnej poszlaki. Nic nie wskazuje na to, żeby przyczyna wypadku była inna niż zejście poniżej minimalnej wysokości zniżania - stwierdził w rozmowie z RMF FM.
Pierwsze opinie, że szczątków jest zbyt mało pojawiły się już w 2010 r., gdy zostały opublikowane zdjęcia wraku. Początkowo leżał on bez zabezpieczenia na płycie lotniska. W październiku 2010 r. został przykryty brezentem, a na drugą rocznicę tragedii wybudowano dla niego specjalną wiatę. Gdy wtedy pokazano go dziennikarzom, wielu z nich stwierdziło, że został dokładnie umyty.