Prezydent Nazarbajew prawdopodobnie do Ałmaty nie jeździ drogą, bo jest podła. Na południe ciągnie nią kawalkada tirów z importowanymi towarami z Rosji i Europy. Na północ jedzie tyle samo (bardzo dużo!) ciężarówek, które wiozą tylko arbuzy. Można odnieść wrażenie, że arbuz jest w tutejszej wymianie towarowej produktem podstawowym i niezastąpionym. Na drodze więc tłoczno i ryzykownie, bo duzi tak mają, że małych (czyli naszych aut) nie szanują. Bywa nieprzyjemnie, czasem wręcz niebezpiecznie. Z prezesem zmieniamy się za kółkiem co godzinę. Odpoczynek zmiennika jest czysto umowny, gdyż na nierównym asfalcie rzuca autem jak w wesołym miasteczku i obaj mamy już siniaki. Druga załoga (Tadeusz z Piotrem) dzielnie trzyma się naszego ogona.
Interaktywna mapa wyprawy
W Karagandzie, którą pamiętamy sprzed lat pięciu i sprzed lat trzech jako jedno z najsmutniejszych miejsc na ziemi, przeżyliśmy szok. Blokowisk co prawda nikt nie wyremontował, ale za to wyposażono bloki w neony. Motywy ptaków, kwiatów, szczęścia i radości zmieniły paskudztwa w choinki. Najmocniej oświetlony był główny meczet (całkiem nowy), w którym trwały modły (a było po północy). Modlących jednak niewielu. Większy tłok w restauracji z japońskim sushi. Neony i świetlne girlandy świeciły się nawet na budynkach, które dopiero powstają.
W nocy trochę popadało, ale świt na stepie był całkiem słoneczny Spotykane wielbłądy miały nas w nosie i spacerowały majestatycznie po szosie. W przydrożnych jurtach zaopatrzyliśmy się w kumys (kwaśne kobyle mleko o właściwościach lekko oszałamiających) oraz w szubat (kwaśne mleko wielbłądzicy o właściwościach wyłącznie orzeźwiających).
Dzienne światło pokazało też nam, że nawet półpustynny step można zamienić w śmietnisko, a ognisko rozpalić z samochodowych opon. Cóż, co kraj to obyczaj.
Do Ałmaty wpadliśmy więc z ulgą i na krótko. Internet znaleźliśmy przy... lodowisku (taką tu latem mają największą atrakcję). Auta umyliśmy z pustynnego kurzu. Zapchane filtry paliwowe (diesel tani, ale daleki od doskonałości) wymienione. Można by jechać dalej. Mamy nad innymi załogami przewagę jednego dnia, więc chcemy zmodyfikować trasę, nadłożyć kilkaset kilometrów i pojechać na wschód w stronę Kanionu Czaryńskiego.