Reklama

Jerzy Semkow nie żyje

W wieku 86 lat zmarł w Szwajcarii dyrygent Jerzy Semkow. Przez ponad pół wieku był jednym z najbardziej znanych i cenionych w świecie polskich muzyków.

Publikacja: 23.12.2014 16:39

Jerzy Semkow

Jerzy Semkow

Foto: Filharmonia Narodowa

W kraju nie był aż tak powszechnie znany. Najważniejsze światowe sukcesy Jerzego Semkowa przypadły bowiem na lata PRL, a wtedy nie lansowano u nas artystów pracujących na stałe na zachodzie. Wiadomości o jego dokonaniach docierały do kraju sporadycznie.

Przeszedł bardzo ciekawą drogę. Miał też niezwykły, choć trudny charakter. Jak wielu artystów bywał egocentrykiem, ale bezgranicznie służył muzyce. Oddał jej całe serce, a u artystycznych partnerów potrafił wyzwolić niespotykaną wcześniej energię. Dlatego orkiestry uwielbiały z nim pracować.

Urodził się w październiku w 1928 roku w Radomiu, studia dyrygenckie podjął w 1946 roku w Krakowie. Kiedy chciał doskonalić je zagranicą, Andrzej Panufnik poradził mu, by pojechał do Londynu. Od zachodu Polska była już oddzielona żelazną kurtyną. Do Związku Radzieckiego trafił więc w 1951 roku, trwał tam stalinizm w najsurowszej formie, ale też panował niesłychany kult muzyki. Szef Filharmonii Leningradzkiej, Jewgienij Mrawiński do dziś uchodzi za jednego z największych dyrygentów XX wieku, Semkow miał szczęście zostać jego asystentem. Potem został także dyrygentem Teatru Bolszoj w Moskwie.

Z takim doświadczeniem wrócił do Polski w 1958 roku i po kilkunastu miesiącach został szefem artystycznym Opery Warszawskiej. Na tym stanowisku nie wytrzymał długo. Interesowało go nowoczesne przekształcenie tej instytucji, a nie użeranie się z urzędnikami, wysłuchiwanie dyrektyw ideologicznych i debaty ze związkowymi artystami.

Rozgoryczony wyruszył na zachód i tam z miejsca został doceniony jego talent. W latach 1965-70 był dyrygentem Królewskiej Opery w Kopenhadze, potem prowadził Cleveland Symphony Orchestra, a w latach 1975-79 St. Louis Symphony Orchestra, zaś od 1979 do 1982 Orkiestrę Włoskiego Radia i Telewizji RAI. W latach 1985-93 był dyrygentem filharmonii w Rochester.

Reklama
Reklama

To tylko niektóre z jego zobowiązań artystycznych, do tego trzeba dodać niezliczone koncerty gościnne z najlepszymi orkiestrami, spektakle prowadzone w najlepszych teatrach z La Scalą na czele, płyty nagrywane na przykład dla EMI. W Polsce bywał raczej rzadko, krążąc przede wszystkim między USA, gdzie go uwielbiano, a Francją, gdzie znalazł życiową przystań.

Wybitną pozycję w dyrygenckim świecie bardziej wszakże potwierdzają jego muzyczne kreacje. Symfonie Beethovena w jego ujęciu mają odpowiednią dawkę patosu, romantycznego buntu, klasycznej równowagi i autokreacji samego dyrygenta. W utworach Mozarta potrafi połączyć delikatność z potęgą brzmienia. A szczególnie porywające są jego interpretacje monumentalnych dzieł Mahlera, w których potrafi zaakcentować każdy motyw i detal, z poszczególnych elementów tworząc klarowną całość.

O ojczyźnie jednak nie zapomniał. Kiedy w 1976 roku koncern EMI zaproponował mu nagranie „Borysa Godunowa" Musorgskiego, zostawiając wolną rękę w doborze wykonawców poza Mattim Talvelą w partii tytułowej, wybrał katowicką Wielką Orkiestrę Symfoniczną Polskiego Radia i Telewizji, dwa krakowskie chóry oraz grupę polskich śpiewaków.

Systematycznie, raz na dwa-trzy lata, zaczął bywać w Polsce po 1989 roku. Na częstsze odwiedziny nie mógł sobie pozwolić, wciąż miał tyle zaproszeń z całego świata. A z jego inicjatywy w 2007 roku powstała u nas Sinfonia Iuventus, skupiająca najlepszych młodych muzyków, z którymi chętnie pracował. Dzięki Jerzemu Semkowowi ta orkiestra dogrywa dziś ważną rolę w polskim życiu muzycznym.

Strzegł bardzo prywatności, chętnie natomiast opowiadał o muzyce. Wiele takich jego zwierzeń znaleźć można w wydanej niedawno książce Małgorzaty Komorowskiej „Jerzy Semkow. Mistrz batuty". Oto jedno z nich: „Przez długi czas partytur Czajkowskiego nie mogłem brać do ręki, nie mogłem słuchać tej muzyki ani jej wykonywać, ale to z przyczyn bardzo szczególnych. Jego „Patetyczna" niesie tak niszczące emocje... Kiedy podczas prób z orkiestrą Sinfonia Varsovia przystępowaliśmy do prób ostatniego Adagio lamentoso, przypomniałem muzyko biblijną legendę o Hiobie. Mówiłem, że wszyscy mamy w życiu momenty, w których wydaje się, że więcej już znieść nie można i myślimy: „Boże, jeszcze i to na mnie zesłałeś, i to... ". I tak jest w tym w tym finałowym Adagio aż do ostatnich taktów, w których Słowianin czytający Dostojewskiego dzieli włos na czworo, a wreszcie mówi: Do diabła z tym... I właśnie teraz zagramy to: do diabła!".

W listopadzie miał poprowadzić koncert orkiestry Filharmonii Narodowej, z którą był związany od 1962 roku. Stan zdrowia nie pozwolił mu na przyjazd, warszawscy melomani wierzyli jednak, że jeszcze zobaczą, jak sprężystym krokiem wchodzi na estradę....

Reklama
Reklama
Wydarzenia
Poznaliśmy nazwiska laureatów konkursu T-Mobile Voice Impact Award!
Wydarzenia
Totalizator Sportowy ma już 70 lat i nie zwalnia tempa
Polityka
Andrij Parubij: Nie wierzę w umowy z Władimirem Putinem
Materiał Promocyjny
Ubezpieczenie domu szyte na miarę – co warto do niego dodać?
Materiał Promocyjny
Działamy zgodnie z duchem zrównoważonego rozwoju
Reklama
Reklama
REKLAMA: automatycznie wyświetlimy artykuł za 15 sekund.
Reklama
Reklama