Immoralizm polityki zagranicznej

Ilekroć na serio rozważamy kwestie związane z prowadzeniem polityki zagranicznej, nasze refleksje są amoralne.

Publikacja: 28.12.2014 15:46

fot. Australian Strategic Policy Institute

fot. Australian Strategic Policy Institute

Foto: Flickr

Polityka zagraniczna polega bowiem między innymi na sporach o obszary geograficzne i potęgę polityczną, sporach toczonych przez tysiąclecia przez państwa i imperia w świecie, gdzie nie istniej żaden arbiter ani strażnik. Państwo rządzi się prawem, ale świat jako taki jest anarchiczny – ta konkluzja przyniosła sławę zmarłemu już teoretykowi prawa, prof. Kennethowi N. Waltzowi z Columbia University.

Tego rodzaju światem zaś rządzą raczej potrzeby niż pragnienia, i nawet potęga zasadniczo liberalna, jak Stany Zjednoczone, też nie ma innego wyjścia niż brać udział w bitwie o przetrwanie. Tego rodzaju zmagania wymagają oceny kondycji ludzkiej w sposób wolny od sentymentalizmu, co bywa rzeczą nieprzyjemną. Jeśli bowiem sprowadzić opis obecnego stanu rzeczy do absolutnych podstaw, sytuacja Stanów Zjednoczonych ma się następująco: USA zdominowały półkulę zachodnią, dzięki czemu posiadają wystarczający margines sił i zasobów, by wpływać na równowagę sił na półkuli wschodniej. Wykorzystuje te siły do utrzymania morskich szlaków komunikacyjnych oraz swobodnego dostępu do paliw węglowodorowych. Na płaszczyźnie politycznej zaś Stany Zjednoczone zaangażowane są w immoralną walkę o wpływy, mające zapewnić obronę liberalnemu ładowi międzynarodowemu. Wynik końcowy tych zmagań ma swoją wagę etyczną, stosowane jednak środki, nawet, jeśli nie są immoralne, są często amoralne – innymi słowy, należą do innego porządku rzeczy niż ten, w którym wygłasza się wzniosłe deklaracje o zasadach.

Dobrym tego przykładem jest Bliski Wschód, gdzie Stany Zjednoczone przez całe dekady Zimnej Wody, a i później, wspierały dyktatury. Trudno to uznać za działanie ściśle moralne, nawet, jeśli wziąć pod uwagę, że upadek tych reżimów w zdecydowanej większości przypadków doprowadził nie do poprawy, lecz do pogorszenia się warunków życia mieszkańców. Zarazem jednak wsparcie dla tych reżimów przyczyniało się do stabilizacji na szczeblu regionalnym, zapewnieniu Zachodowi dostępu do surowców energetycznych oraz istnienia godnych zaufania morskich linii komunikacyjnych na Bliski Wschód, wykorzystywanych zarówno przez USA, jak przez ich sojuszników – by nie wspomnieć już o różnego rodzaju traktatach pokojowych czy porozumieniach o zaprzestaniu działań zbrojnych, które można było wypracować i wprowadzić w życie tylko w porozumieniu z silnymi dyktatorami.

Tego rodzaju konstatacje nie są ani cyniczne ani skażone ironią. Amerykańscy prezydenci przez dziesięciolecia szczerze marzyli o Bliskim Wschodzie bardziej niż dotąd demokratycznym, potrzeby i wymogi polityki międzynarodowej miały jednak większą wagę niż ich marzenia.

W Azji Wschodniej Stany Zjednoczone również dokonują niełatwych wyborów, zmuszone do wspierania modernizacji i rozbudowy sił zbrojnych państw dawniej wrogich – Japonii i Wietnamu – dążąc do zachowania równowagi w warunkach wzrostu potęgi Chin. Wietnam nie jest w żadnym razie państwem demokratycznym, demokracja w wariancie japońskim oznaczała zaś rządy jednej partii przez kilka dekad. Wietnamski i japońskie siły zbrojne mogą w przyszłości stać się przyczyną poważnych trosk USA, zwłaszcza, jeśli wziąć pod uwagę obserwowany wzrost japońskiego nacjonalizmu. Wobec jednak rozmiarów, potęgi i skali autorytaryzmu w Chinach, obecna chwila wymaga zawierania podobnych, mocno niedoskonałych sojuszy. Świat moralności to świat, w którym rządzą czarno-białe schematy oraz dążenie do doskonałości. Przykładanie do polityki międzynarodowej wzorców moralnych jest stosunkowo łatwe – i prowadzi do szkicowania świata, który nigdy nie będzie miał szansy na zaistnienie. W rzeczywistości mamy stale do czynienia ze światem potęg wojskowym konkurujących ze sobą w anarchicznym świecie, do wyboru zaś – różnego rodzaju kompromisy, w ogromnej większości raczej amoralne niż moralne.

Stany Zjednoczone mogą bowiem – by odwołać się do innego przykładu – zmobilizować wszystkie talenty swojej dyplomacji i możliwości służb specjalnych, by ograniczyć do minimum przemoc plemienną i międzywyznaniową w Republice Południowej Afryki lub w Sudanie Południowym. Najprawdopodobniej jednak, niezależnie od tego, jak bardzo miałaby się tam w przyszłości skomplikować sytuacja, nie wyślą do tych krajów swoich oddziałów, z tego prostego względu, że kraje te nie są dla nich strategicznie ważne, Ameryka zaś nie może sobie pozwolić na „uziemienie" sił lądowych na obszarach, gdzie rozwiązanie niesłychanie zawikłanych problemów zająć może lata, jeśli nie miesiące. Wspieranie tego rodzaju państw pogrążonych w niedoli jest czynem dobrym samym w sobie, nie jest jednak niezbędną powinnością Stanów Zjednoczonych, zwłaszcza biorąc pod uwagę ich innego rodzaju zobowiązania; powodzenie, a nawet przetrwanie Stanów wymaga, by posiadały one oddziały gotowe w każdej chwili do zareagowania w takich regionach jak Zatoka Perska czy Półwysep Koreański.

W naszym świecie już tylko rozważanie humanitarnych i bezinteresownych gestów stanowi luksus, na który mógł sobie pozwolić mało kto i mało kiedy w dziejach: walka o przetrwanie, którą toczą ze sobą wszystkie potęgi, od najmniejszych do największych, pochłania niemal całą uwagę i siły. Sam fakt, że „działania humanitarne" stanowią obecnie uprawnione pole działalności o solidnych podstawach materialnych i rozsądnych założeniach strategicznych (na którym to polu możliwe jest osiągnięcie wymiernego sukcesu zawodowego) jest pośrednim dowodem na bezprecedensowy poziom pomyślności materialnej i bezpieczeństwa, jaki zdołały osiągnąć kraje Zachodu. Jest to jednak możliwe tylko dzięki temu, że Stany Zjednoczone sprawdziły się tak doskonale w amoralnej walce o przetrwanie. Walka ta zaś i odniesiony w niej sukces są wynikiem trudnego do oszacowania wysiłku nawet najmniej na pozór skutecznych prezydentów USA – zwłaszcza tych szczególnie nielubianych przez media.

Innymi słowy, przez dziesięciolecia rozbudowywano i modernizowano gigantyczną machinę wojenną – od pocisków balistycznych i lotniskowców po bomby wodorowe – która okazała się kluczowa dla zwycięstwa w Zimnej Wojnie. Dzięki temu żyjemy w świecie, gdzie „moralność" może stać się elementem uwzględnianym w polityce międzynarodowej na skalę dotychczas niespotykaną. Humanitaryzm jako zasada postępowania byłby po prostu niemożliwy, gdyby nie twardy fakt, jakim jest amerykańska przewaga wojskowa. Bez tej przewagi, jakiekolwiek „interwencje humanitarne" byłyby niemożliwe nie tylko do przeprowadzenia, lecz wręcz do wyobrażenia. Nigdy też dość przypomnienia, że przewaga ta została wypracowana latami w sposób całkowicie amoralny, w odpowiedzi na potrzebę i chęć przetrwania w rywalizacji z konkurentami na skalę geopolityczną. Potęgą państwa można się posługiwać dążąc do głęboko moralnych celów – zbudować ją jednak można jedynie w sposób amoralny. To zaś oznacza, że podejmowanie dalszych działań humanitarnych wymaga dalszego amoralnego pomnażania i utrzymywania potęgi wojskowej USA.

Dążenia do pomnożenia i utrzymania tej potęgi były przedmiotem bezustannych zabiegów większości świadomych obywateli USA za prezydentur zarówno republikanów, jak demokratów, Amerykanie nie mają serc z kamienia. Są to w większości ludzie dobrzy i wolni od nienawiści, które przez wiele lat pomagały się definiować Europejczykom. Świadomość cierpień, jakich doznają ludzie w Afryce subsaharyjskiej jest dla Amerykanów źródłem cierpień bardziej nawet dotkliwych niż wiedza, że Bliski Wschód przez dziesięciolecia pozostawał w jarzmie dyktatorów. Myśląc w ten sposób, nadal mamy jednak do czynienia z pragnieniami i marzeniami. Tymczasem do podstawowych potrzeb obywateli USA nadal należy niczym nieskrępowany przepływ surowców energetycznych oraz możliwe do wykorzystania w każdej chwili oddziały amerykańskie, której nie ugrzęzły na obszarach drugorzędnych z punktu widzenia bezpieczeństwa międzynarodowego. W latach 90. Amerykanie opowiedzieli się za interwencją humanitarną w Bośni i w Kosowie tylko dlatego, że mogli liczyć się z perspektywą żadnych bądź nieznacznych strat, zaproponowano im też klarowną „strategię wyjścia". W tej samej dekadzie, co Kosowo, wspierali również interwencję w Somalii – ale tylko do momentu, w którym zginęło tam 18 żołnierzy amerykańskich. Wówczas opinia publiczna opowiedziała się przeciw interwencji. Zaangażowanie na Bałkanach i w Somalii było odpowiedzią na marzenia.

Ujmując to szerzej, lata 90. stanowiły dekadę interwencji humanitarnych – i było to możliwe jedynie dlatego, że w latach bezpośrednio po zakończeniu Zimnej Wojny Stany Zjednoczone pozostawały jedyną potęgą w jednobiegunowym świecie. Na luksus, jaki stanowiły te interwencje, można było sobie pozwolić dzięki przychylnemu klimatowi międzynarodowemu. Był to czas, kiedy data 11 września nie kojarzyła się z niczym, Chiny zaś dopiero rozpoczynały budowę swej gigantycznej floty.

Skala, na jaką będziemy mogli w przyszłości podejmować kolejne interwencje humanitarne, zależeć będzie od utrzymywania się w miarę przychylnego dla Stanów Zjednoczonych klimatu geopolitycznego. Na jego stan można zaś wpływać wyłącznie przy użyciu środków amoralnych: blokowania Chin, konstruowania w miarę stabilnej „równowagi strachu" na Bliskim Wschodzie, etc.

Wróćmy do konkluzji: ilekroć myślimy na serio o polityce międzynarodowej, myślimy w sposób amoralny. Jeśli jednak myślimy trafnie i przy przyjęciu określonych założeń, jesteśmy w stanie wygospodarować środki i siły na podejmowanie różnego rodzaju interwencji humanitarnych.

- tłum. Małgorzata Urbańska

Polityka zagraniczna polega bowiem między innymi na sporach o obszary geograficzne i potęgę polityczną, sporach toczonych przez tysiąclecia przez państwa i imperia w świecie, gdzie nie istniej żaden arbiter ani strażnik. Państwo rządzi się prawem, ale świat jako taki jest anarchiczny – ta konkluzja przyniosła sławę zmarłemu już teoretykowi prawa, prof. Kennethowi N. Waltzowi z Columbia University.

Tego rodzaju światem zaś rządzą raczej potrzeby niż pragnienia, i nawet potęga zasadniczo liberalna, jak Stany Zjednoczone, też nie ma innego wyjścia niż brać udział w bitwie o przetrwanie. Tego rodzaju zmagania wymagają oceny kondycji ludzkiej w sposób wolny od sentymentalizmu, co bywa rzeczą nieprzyjemną. Jeśli bowiem sprowadzić opis obecnego stanu rzeczy do absolutnych podstaw, sytuacja Stanów Zjednoczonych ma się następująco: USA zdominowały półkulę zachodnią, dzięki czemu posiadają wystarczający margines sił i zasobów, by wpływać na równowagę sił na półkuli wschodniej. Wykorzystuje te siły do utrzymania morskich szlaków komunikacyjnych oraz swobodnego dostępu do paliw węglowodorowych. Na płaszczyźnie politycznej zaś Stany Zjednoczone zaangażowane są w immoralną walkę o wpływy, mające zapewnić obronę liberalnemu ładowi międzynarodowemu. Wynik końcowy tych zmagań ma swoją wagę etyczną, stosowane jednak środki, nawet, jeśli nie są immoralne, są często amoralne – innymi słowy, należą do innego porządku rzeczy niż ten, w którym wygłasza się wzniosłe deklaracje o zasadach.

Pozostało 84% artykułu
Wydarzenia
Bezczeszczono zwłoki w lasach katyńskich
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Materiał Promocyjny
GoWork.pl - praca to nie wszystko, co ma nam do zaoferowania!
Wydarzenia
100 sztafet w Biegu po Nowe Życie ponownie dla donacji i transplantacji! 25. edycja pod patronatem honorowym Ministra Zdrowia Izabeli Leszczyny.
Wydarzenia
Marzyłem, aby nie przegrać
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Materiał Promocyjny
4 letnie festiwale dla fanów elektro i rapu - musisz tam być!