Po raz kolejny powtarza się medialny schemat, typowy przy okazji publikacji nowych faktów na temat katastrofy smoleńskiej.
W środę, gdy wojskowi śledczy opublikowali zapisy z wieży i jedynego polskiego samolotu, który 10 kwietnia 2010 r. wylądował na lotnisku w Smoleńsku, swoje uwagi zaprezentował w Sejmie wiceprezes PiS i szef parlamentarnego zespołu badającego katastrofę Antoni Macierewicz. Towarzyszył mu porucznik Artur Wosztyl, dowódca jaka odesłany po katastrofie smoleńskiej na wojskową emeryturę.
Ostrze ich krytyki wymierzone było w prokuratorów wojskowych. To pewien przełom, bo dotąd w takich przypadkach skupiali się na krytyce byłych członków tzw. komisji Millera. Tak było w styczniu 2012 r., kiedy prokuratura ujawniła stenogramy z rozbitego tupolewa przygotowane na jej potrzeby przez biegłych z krakowskiego Instytutu Ekspertyz Sądowych. W niektórych miejscach różniły się one od wcześniejszych odczytów zaprezentowanych przez polską komisję badającą wypadek, z czego jej eksperci musieli się potem tłumaczyć. Różnica dotyczyła, np. roli zmarłego w katastrofie dowódcy sił powietrznych gen. Andrzeja Błasika. Komisja Millera stwierdziła, że podczas lądowania znajdował się on w kabinie rozbitej maszyny. Biegli prokuratury tego nie potwierdzili.
W środę takich rozbieżności nie było. Były wiceszef komisji Millera Maciej Lasek występował więc w mediach w roli bezstronnego eksperta. Przekonywał, że ujawnione przez prokuraturę materiały dopełniają obrazu przebiegu katastrofy, który przedstawili rządowi eksperci. – Niezależna analiza jest zbieżna z tą, którą my przeprowadziliśmy. Jednocześnie te stenogramy pokazują chaos na wieży i nieprzygotowanie jej załogi, brak zamknięcia lotniska przy pogorszeniu pogody. Wszystko to wytknęliśmy w naszym raporcie – mówi w rozmowie z „Rzeczpospolitą" Lasek.
W tym kontekście przywoływane są znane już z wcześniejszych stenogramów słowa rosyjskich kontrolerów o pilotach jaka „głupki" czy „zuchy" już po wylądowaniu.