Od 1989 r. w Sejmie pojawiło się 15 różnych projektów dotyczących in vitro, ale jak dotąd żaden nie został przyjęty. W efekcie w Polsce w kwestii sztucznego zapłodnienia panuje chaos, przez co grożą nam kary ze strony Komisji Europejskiej.
Platforma Obywatelska sięgnęła po in vitro dopiero w finale drugiej kadencji rządów, choć takie regulacje zapowiadała od wielu lat. Ten moment nie jest przypadkowy. PO zawsze sięgała po kwestie światopoglądowe, gdy próbowała pozyskać elektorat centrolewicowy. W wyborach prezydenckich – jak szacują współpracownicy Bronisława Komorowskiego – kandydat PO nie jest w stanie zwyciężyć bez wyborców o poglądach lewicowych. Czwartkowa debata w Sejmie nad in vitro była sygnałem właśnie dla nich, podobnie jak wcześniejsza zapowiedź prezydenta, że podpisze kontrowersyjną konwencję o zwalczaniu przemocy wobec kobiet.
Strategia PO
Komorowski od lat, choć deklaruje się jako katolik, popiera także odrzucane przez Kościół in vitro. Tym różni się od kandydata PiS Andrzeja Dudy, który w 2012 r. jako poseł PiS podpisał projekt tej partii zakazujący in vitro i nakładający karę więzienia na lekarzy stosujących tę metodę.
Dlatego w kampanii wyborczej in vitro jest dla Platformy dobrym pomysłem na zdobycie politycznych punktów. W odróżnieniu od innych kwestii światopoglądowych – takich jak aborcja czy związki osób tej samej płci – in vitro cieszy się poparciem zdecydowanej większości Polaków. Nawet koszty polityczne, choćby konflikt z Kościołem, Platforma jest w stanie przekuć w sukces, prezentując się jako ugrupowanie – w odróżnieniu od PiS – niezależne od episkopatu.
Widać to było w czwartek w Sejmie, gdy minister zdrowia Bartosz Arłukowicz prezentował rządowy projekt dotyczący in vitro. – Europa i świat nagradzają twórców in vitro Noblem, a Jarosław Kaczyński pod rękę z Tadeuszem Rydzykiem mówią o tym, żeby Polaków karać więzieniem i zakazać im in vitro – mówił. Według naszych informacji minister zdrowia był przygotowywany do debaty przez sztabowców prezydenta.