Grecki rząd zabiega o zbliżenie z Moskwą. Kilka tygodni temu na 19. Międzynarodowym Forum Ekonomicznym w Sankt Petersburgu premier Aleksis Cipras oświadczył bez ogródek, że jego kraj nie jest "podporządkowany wyłącznie UE" i stara się prowadzić "wielowektorową politykę zagraniczną". Innymi słowy: poszukuje różnych partnerów i sojuszy. Na sali był obecny prezydent Federacji Rosyjskiej. Władimir Putin chyba chętnie wysłuchał tego oświadczenia, bo jest ono zbliżone do kremlowskiej wizji "świata wielobiegunowego".
"Rosyjskie kierownictwo zgadza się z Ciprasem i jego partią Syriza w jednym, ważnym punkcie dotyczącym ich antyzachodniej, a przede wszystkim antyamerykańskiej retoryki", wyjaśnia Alexander Baunow z moskiewskiego biura Fundacji Carnegiego w rozmowie z Deutsche Welle. Ale na tym sprawa praktycznie się kończy. Putin doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że nie jest w stanie spłacić greckich długów, i że "Grecja jest za mała i za słaba na to, aby mogła wpłynąć na naprawdę ważne decyzje UE takie, jak choćby sankcje gospodarcze przeciwko Rosji", dodaje.
Cicha satysfakcja Putina
Z drugiej strony piasek, który Grecja sypie od miesięcy w tryby unijnej machiny, może być powodem cichej satysfakcji szefa Kremla. Tak przynajmniej twierdzą, choć nigdy wprost, rosyjskie media. Stale pojawia się przy tym pytanie, w jaki sposób Grecja będzie się zachowywała w przyszłości w NATO? Czy Ateny mogłyby rzeczywiście zagrać w nim kiedyś kartą rosyjską? Powodu do takich spekulacji dostarczył m.in. sam grecki rząd. W marcu, w Moskwie, na kongresie poświęconym wybranym aspektom polityki bezpieczeństwa, na którym uznano NATO za czynnik zagrażający bezpieczeństwu Rosji, jeśli nie wręcz pokojowi na świecie, gościem oficjalnym był grecki minister obrony Panos Kammenos. Był on tam, dodajmy, jedynym ministrem obrony państwa będącego członkiem NATO.
Tak zwane koła patriotyczne w Rosji stale podkreślają bliskie związki emocjonalne, kulturalne i charakterologiczne pomiędzy narodami rosyjskim i greckim, wynikające w dużym stopniu z ich przynależności do prawosławia. "Czcimy te same ikony. Nikt nie jest nam historycznie bliższy niż Rosja", stwierdziła w rozmowie z DW pewna, żyjącą od dawna w Moskwie, Greczynka.
Zmiana frontu raczej wykluczona
Takie jednostkowe wypowiedzi nie są, rzecz jasna, miarodajne, ale świadczą o nastrojach, które można wykorzystać w polityce zagranicznej. Nie bez powodu rosyjscy nacjonaliści i szowiniści kokietują Greków korzyściami, jakie mogliby odnieść z chwilą przystąpienia do Unii Euroazjatyckiej (EAU), pomyślanej jako alternatywa wobec UE. Na razie jednak ani w Moskwie, ani w Atenach, nie uczyniono niczego, co mogłoby świadczyć o tym, że taka opcja brana jest choćby tylko hipotetycznie pod uwagę. Eksperci wykluczają otwarte przejście Grecji na stronę Rosji, nawet gdyby miała ona wystąpić z Unii Europejskiej.