Anna Słojewska z Brukseli
Rząd Beaty Szydło stawia na Wielką Brytanię jako głównego sojusznika w UE. Wybiera kraj, który już w czerwcu może zdecydować o opuszczeniu Unii Europejskiej.
Od kilku miesięcy Polska świadomie umniejsza znaczenie Niemiec jako swojego partnera w UE. Rząd próbuje zastąpić nieźle działający model współpracy z najważniejszym krajem UE naprędce budowanym sojuszem z Wielką Brytanią. Krajem, który świadomie wybiera egzystencję na marginesie Wspólnoty, który słynie z braku przywiązania do jakichkolwiek trwałych aliansów i który już niedługo może wybrać życie poza Unią. Bo przygotowana przez Brukselę oferta ustępstw na rzecz Londynu może się okazać niewystarczająca i w referendum Brytyjczycy mogą zagłosować za opuszczeniem Unii. Nawet jeśli w niej zostaną, to tylko po to, żeby chronić interesy jako finansowego centrum Europy i pilnować, żeby dalsza integracja strefy euro zbytnio Londynowi nie zaszkodziła.
Paryż i Berlin
Przypomnijmy, że w sejmowym exposé ministra Witolda Waszczykowskiego pojawiła się wyraźna hierarchia sojuszy. Najpierw NATO i USA, potem UE. A w ramach UE najpierw współpraca regionalna, czyli Grupa Wyszehradzka i odkurzony koncept Międzymorza, czyli kraje bałtyckie, Wyszehrad i Rumunia. Potem usłyszeliśmy o najważniejszym dużym partnerze, czyli o Wielkiej Brytanii. O Niemcach wspomniano w drugiej kolejności, w kontekście dotychczasowej „udawanej, a czasem powierzchownej koncyliacyjności". Wreszcie dalej Waszczykowski rutynowo wymienił kolejne największe państwa UE, jak Francja, Hiszpania, Włochy i Holandia.
W UE regionalne interesy i współpraca w konkretnych sprawach między sąsiadami nie jest niczym nowym. Równolegle państwa zabiegają o swoje interesy w doraźnych porozumieniach w zależności od dyskutowanego akurat tematu. Nie zdarza się natomiast, żeby któreś z państw członkowskich deklarowało, który partner jest dla niego najważniejszy. I żeby na siłę szukało sojusznika, który miałby zastąpić Niemcy.