Gospodarka oparta na wiedzy to jedyna szansa wzrostu PKB w długim okresie. Bo wiedza to podstawowe źródło innowacji. Ma tę świadomość premier Mateusz Morawiecki, co widać w przygotowanych przez niego tezach programowych. Obawiam się jednak, że w polskich realiach problemem będzie nie tylko finansowanie programu budowania takiej gospodarki, ale także pokonanie obaw urzędników przed ryzykownymi inwestycjami.
Jeśli mamy stworzyć państwowy program wsparcia innowacji, to decyzje w kwestii tego, czy jakiś projekt wesprzeć, oddamy w ręce urzędników. Nawet jeśli będą to ludzie z doświadczeniem w prywatnym sektorze, pojawi się odpowiedzialność wynikająca z wydawania miliardów złotych z państwowych źródeł i obawy z tym związane. Spotkałem się z nimi wielokrotnie, choćby przy projektach partnerstwa publiczno-prywatnego. Wynikają one z powszechnej w polskich realiach rzeczywistości rozliczania poprzedników.
Urzędnik, czy to na poziomie samorządu, czy jednostki centralnej, boi się, że gdy dojdzie do zmiany politycznej, będzie miał na głowie wszystkie możliwe służby kontrolujące jego działalność – od NIK zaczynając, na ABW i CBA kończąc. I nawet jeśli się okaże, że nic złego nie zrobił, może po drodze stracić pracę i mieć problemy ze znalezieniem nowej. To właśnie dlatego kryterium ceny jest najwygodniejsze przy wszelkiego rodzaju przetargach publicznych, bo z niego najłatwiej się wytłumaczyć. Wiemy jednak, ile problemów ono rodzi.
Jeśli program finansowania innowacji środkami państwa ma się udać, konieczna jest zmiana podejścia. Jak to zrobić? Dobre pytanie.
W USA przeżywa tylko nieznaczna część innowacyjnych start-upów. Badania wskazują, że odsetek firm tego typu, którym udało się osiągnąć rentowność, nie przekracza 10 proc. Wynika z tego, że wydaje się ogromne pieniądze i nie ma efektu ekonomicznego.