To jedna strona medalu, druga to demonstracja zarówno militarna, jak i polityczna wobec Rosji. Pokazanie jej, gdzie leży nieprzekraczalna granica, za którą już tylko pełnowymiarowy konflikt.
Często narzekamy, że Zachód nie zdobywa się na ostre potępienie Kremla za politykę agresji, nie ma jednak bardziej wyrazistych argumentów niż czołgi. Manewry o zakresie i skali Anakondy przemawiają do wyobraźni, również rosyjskiej.
Takie ćwiczenia, podobne wręcz do małej wojny, wcześniej się nie odbywały, ponieważ NATO nie przewidywało konfliktu zbrojnego z Rosją, teraz jest inaczej. Anakonda 16 jest dowodem na bardzo dla Polski korzystną zmianę w myśleniu o bezpieczeństwie Europy. Im więcej takich ćwiczeń, więcej gotowości do stoczenia wojny, tym mniejsze prawdopodobieństwo jej wybuchu.
Niestety, nie wszystkie państwa Zachodu są równo zatroskane wspólnym bezpieczeństwem. Dwa główne kontyngenty na Anakondzie to Polacy i Amerykanie, jak na możliwości ich armii niewielu jest za to Niemców i Francuzów. Zapewne podobnie byłoby w razie prawdziwej godziny „W" – albo pomogą nam Amerykanie, albo zostaniemy sami. Brutalna prawda jest taka, że Europejczycy nas nie obronią, co pokazują teraz manewry, a wkrótce decyzje szczytu NATO w Warszawie w sprawie rozmieszczenia sił paktu na wschodniej flance.
Desanty spadochronowe zabezpieczające miejsca przemarszu wojsk, budowa mostu na Wiśle, przerzut skoncentrowanych sił przez rzekę, dalszy marsz w kierunku Litwy w warunkach pełnego zakłócania elektronicznego, do tego osłona z powietrza i atak na baterię rakiet przeciwlotniczych. Tak dokładnie może wyglądać militarna pomoc Polsce w razie konfliktu.