Za miesiąc skończyłaby 96 lat. Była rówieśniczką Tadeusza Różewicza, ale także Krzysztofa Kamila Baczyńskiego. I pisarką w starym, a więc w najlepszym stylu, bo uprawiała wszystkie rodzaje i gatunki. Oczywiście, przede wszystkim była poetką, ale tworzyła prozę i eseistykę. Pozostawiła po sobie słuchowiska radiowe, utwory dla dzieci i powieści dla młodzieży pisane z mężem Arturem Międzyrzeckim. Ale także książki o życiu i twórczości poetów francuskich, Gérarda du Nervala i Guillaume Apollinaire'a.
Była także znakomitą tłumaczką literatury francuskiej, angielskiej i amerykańskiej. To jej zawdzięczamy przekłady takich autorów, jak Gautier, Cendrars, Michaux, Jacob, Supervielle, Plath i Moore, Ginsberg i Williams. I także tłumaczenie pism filozoficznych Diderota, dzienników Delacroix, listów Rimbauda czy korespondencji Fryderyka Chopina z George Sand i jej dziećmi. Razem z Międzyrzeckim wydała tom poezji amerykańskiej „Opiewam nowoczesnego człowieka", a po śmierci męża zbiór amerykańskich poetek „Dzikie brzoskwinie". Pisała wspomnienia, prowadziła regularnie dziennik.
Osobiste wspomnienia
Jak na pisarkę w starym, a więc w najlepszym stylu przystało, nie ograniczała się do samego pisarstwa. Uczestniczyła w życiu literackim i kulturalnym, a kiedy trzeba było, także w politycznym. W roku 1976 była sygnatariuszką tzw. Memoriału 101 – otwartego listu pisarzy i naukowców protestujących przeciwko planowanym zmianom w Konstytucji PRL, do której miały być wprowadzone zapisy o przewodniej roli PZPR i nienaruszalnym sojuszu z ZSRR, zaś w roku 1989 przystąpiła do Komitetu Obywatelskiego przy Lechu Wałęsie.
Z jej zdaniem w sprawach literackich i publicznych liczyliśmy się wszyscy. Mimo przybywających lat i kłopotów ze zdrowiem regularnie przychodziła na nasze spotkania w Domu Literatury przy Krakowskim Przedmieściu w Warszawie. Zawsze elegancka, dystyngowana i opanowana. Gdy zabierała głos, mówiła piękną polszczyzną, z nienaganną dykcją. Budziła respekt. Wiele lat temu zaproponowała mi przejście na „ty". Dużo wody w Wiśle upłynęło, zanim przemogłem się i zacząłem do niej zwracać się po imieniu. Nigdy jednak nie zrobiłem tego publicznie.
Miała swój styl zarówno w życiu, jak i w literaturze. Należała do tych, którzy odpowiadają na listy. Kultywowała piękną tradycję epistolografii. Mam w domowym archiwum wiele od niej listów, jakimi reagowała na moje teksty – nie tylko zresztą o niej, drukowane w „Rzeczpospolitej" czy w „Twórczości", a także na moje książki. Nigdy nie były to listy konwencjonalne, zdawkowe, dzieliła się w nich uwagami na temat tego, co interesowało ją najbardziej, czyli literatury.