Tymczasem w Polsce dominuje pogląd, że siedzimy na wodzie. Mamy przysłowiowy tysiąc jezior mazurskich i okresowe powodzie z wciąż żywą traumą powodzi z 1997 roku. Polacy myślą, że wody mamy zbyt dużo i że problemem jest jej nadmiar. Woda wydaje się nam być dana raz na zawsze i tylko czasem się irytujemy, gdy na skutek awarii wodociągów nie ma jej przez kilka godzin w kranie. Gdy nie ma jej przez kilka dni, zaczyna nas ogarniać bezradność i poczucie, że bez wody nie da się normalnie funkcjonować. A teraz wyobraźmy sobie, że zaczyna jej brakować stale i staje się droższa niż żywność, benzyna i prąd. Gdy zacznie brakować żywności, na naszych oczach rozpadnie się świat, jaki znamy. Czy to scenariusz nierealny? Otóż nie. Jest on rzeczywistością, która dziś dotyka czterech na dziesięć osób zamieszkujących planetę Ziemia.
Brak wody jest też jednym z największych zagrożeń dla bezpieczeństwa światowego. Wojny o wodę już trwają, a migracje klimatyczne tylko te konflikty będą podsycać. Według analiz UNESCO do 2025 roku 1,8 miliarda ludzi będzie mieszkało na obszarach, gdzie wystąpią permanentne braki wody, a dwie trzecie światowej populacji będzie narażone na okresowe braki wody. Brak wody wyklucza możliwość produkcji żywności, a to skutkuje migracjami. Według modelu NASA w 2100 roku do bram Europy zapuka nie kilkaset tysięcy zdesperowanych uchodźców klimatycznych, ale kilkanaście, a przy skrajnych scenariuszach – kilkadziesiąt milionów. Tej fali nie zatrzymamy.
Co te globalne procesy i analizy oznaczają w kontekście Polski? W Polsce od dziesięcioleci trwa kryzys wodny i powinien on być kluczowym wyzwaniem dla decydentów bez względu na opcję polityczną. Problem pomaga zrozumieć statystyka, którą przygotowuje Instytut Meteorologii i Gospodarki Wodnej. Na bazie danych z IMiGW system ONZ opracowuje swoje analizy także dla Polski. Wynika z nich, że polskie zasoby wodne można porównać do zasobów wodnych Egiptu. Z danych IMiGW wiemy, że w Polsce mamy 1600 m sześc. wody na mieszkańca, podczas gdy średnia dla Unii Europejskiej to 4700 m sześc., a we wspomnianej wyżej Hiszpanii jest to 2700 m sześc.
Mazury nie wystarczą
Skoro zasoby wodne w Polsce są w tak wielkim kryzysie i może jej zabraknąć w naszych kranach, trzeba podjąć szybkie działania zaradcze. Nie chodzi tylko o zakręcania kurka w kranie przy myciu zębów, wdrożenie programów oszczędzania wody w przemyśle czy budowanie budynków mieszkalnych z obowiązkową instalacją wody szarej. To wszystko warto zrobić, ale najpierw trzeba pilnie przebudować polski system zarządzania bezpieczeństwem wodnym.
Najlepiej skorzystać z doświadczeń tych krajów, które traktują kryzys wodny poważnie i wdrożyły środki zaradcze. Europejski przykład to Hiszpania, gdzie uruchomiono narodowy program magazynowania wody, traktując ją jako zasób strategiczny, bez którego Hiszpania nie przetrwa. Zbudowano tam 1969 zbiorników retencyjnych, które magazynują 45 proc. wody. Są to tak zwane zbiorniki retencyjne mokre, które w okresie intensywnych opadów gromadzą wodę, by w okresie suszy ją stopniowo oddawać. Przy okazji stają się jeziorami, wokół których powstaje infrastruktura turystyczna, rozwija się ekosystem.
Tymczasem w Polsce mamy cud natury w postaci jezior mazurskich i zaledwie 69 zbiorników retencyjnych. Paląca jest potrzeba wdrożenia w Polsce modelu hiszpańskiego. Oznacza to pilne zbudowanie od 1000 do 1900 (w zależności od wielkości i lokalizacji) zbiorników retencyjnych mokrych. Przy mądrym zaplanowaniu tego procesu nie tylko zyska polskie bezpieczeństwo wodne, ale także ograniczymy ryzyka powodziowe, ryzyka związane z suszą rolniczą, poprawimy atrakcyjność turystyczną Polski i wzmocnimy kondycję lasów. Zbiornik retencyjny to sztuczne jezioro, które wcale nie musi być brzydkie i obetonowane. Może być znakomicie zaprojektowane i mądrze wkomponowane w otoczenie. W tym miejscu warto przypomnieć, że udział sektora turystycznego w polskim PKB to ok 6 proc.