W czasach powszechnego dostępu do internetu nikogo już nie dziwi, że coraz więcej spraw urzędowych można załatwić z własnej kanapy. Na takie rozwiązanie w kontaktach z profesjonalnymi pełnomocnikami jakiś czas temu zdecydował się także fiskus.
Czytaj także: Coraz trudniej uzyskać interpretację podatkową
Wygoda z problemami
Dziś doradca podatkowy, radca prawny czy adwokat reprezentujący podatnika, co do zasady korespondencję od fiskusa dostanie drogą elektroniczną. Na pierwszy rzut oka takie rozwiązanie może wydawać się nowoczesne i wygodne. Na wokandy sądów administracyjnych trafia jednak coraz więcej sporów o przywrócenie terminów do wniesienia odwołania od decyzji doręczonej elektronicznie. Wiele z nich kończy się wygraną fiskusa. Inaczej stało się jednak w sprawie, którą ostatnio rozsądził Naczelny Sąd Administracyjny.
Chodziło o pełnomocnika spółki, który podjął się jej reprezentowania w skarbówce w sprawie rozliczenia VAT. Schody zaczęły się, gdy fiskus przesłał decyzję na jego adres elektronicznej skrzynki podawczej, wskazanej na platformie ePUAP. Z urzędowego poświadczenia doręczenia (UPD) wynikało, że została ona doręczona pełnomocnikowi 22 września. Licząc od tej daty, termin do wniesienia odwołania upływał 6 października. Ale nadano je dopiero 10 października. W tej sytuacji fiskus uznał, że odwołanie po terminie było bezskutecznie. Dla klienta pełnomocnika oznaczało to zamknięcie drogi do kwestionowania decyzji. Prawnik upierał się jednak, że do doręczenia decyzji doszło później, a on wcale się nie spóźnił. Tłumaczył, że chciał odebrać jedną z dwóch przesyłek czekających w systemie ePUAP, nadaną w innej sprawie przez inny urząd. Po odbiorze przesyłki system wygenerował kod autoryzacyjny, który został przesłany SMS-em. Bez dodatkowych czynności system wygenerował kolejny i oczekiwał jego wpisania. Inaczej mówiąc, system wygenerował za dużo kodów. W jego ocenie, nawet gdyby uznać, że doszło do uchybienia terminu, to na pewno bez jego winy, dlatego należało go przywrócić. Podkreślał, że złożył reklamację i okazał zrzuty ekranu.
U fiskusa i przed Wojewódzkim Sądem Administracyjnym w Łodzi nic jednak nie wskórał. Na sprawę z innej perspektywy spojrzał dopiero NSA.