Okazało się, że także po wyłączeniu systemu MCAS autopilot polegał na wadliwych danych i nadal doprowadzał do obniżenia nosa maszyny. Zdaniem pilotów FAA piloci linii lotniczych mogli nie mieć nawet czasu, aby zareagować na ten defekt i uniknąć niebezpieczeństwa. Wcześniej Boeing zapewniał, że ponowne szkolenie na symulatorach pilotów prowadzących Maxy, kiedy już wrócą one do operacji, nie są niezbędne i wystarczy jedynie nowy trening na iPadach.
Czytaj także: Boeing może wstrzymać produkcję B737 MAX
Niepokojące jest to, że w Maxach co jakiś czas wykrywane są kolejne defekty, co z kolei nieustannie odsuwa termin ponownej certyfikacji tej maszyny, na co niecierpliwie czekają linie lotnicze. Początkowo Boeing zapewniał, że naprawa aplikacji jest prosta, a Maxy miały ponownie latać pod koniec kwietnia, po uziemieniu tych maszyn 12 marca w Europie i 13 marca na całym świecie. Teraz prezes Boeinga Dennis Muilenburg przyznaje, że właśnie rozpoczęto prace nad naprawą kolejnej aplikacji i zakończą się one pod koniec września. Przy tym przedstawiciele FAA nieoficjalnie przyznają, że ostatnio wykryty defekt jest znacznie bardziej agresywny od poprzednio wykrytej wady w systemie MCAS, jest uporczywy i nie daje się wyłączyć. To właśnie miało wzbudzić największy niepokój pilotów.
Czytaj także: Kryzys w Boeingu. Odchodzi szef programu MAX
- Możemy tylko mieć nadzieję, że jest to błąd oprogramowania, a nie wada sprzętu - powiedział prezes Boeinga pytany przez dziennikarza „Seattle Times". - Jesteśmy mniej więcej w połowie drogi, aby to wyjaśnić - dodał.