Gra idzie o 60 mln zł, które trzy lata temu prywatna stocznia Crist w Gdyni pożyczyła od Funduszu Mars, dzisiaj wchodzącego w skład państwowej Polskiej Grupy Zbrojeniowej. Termin spłaty minął 31 grudnia 2015 i jest co miesiąc odnawiany. – Od kilku miesięcy negocjujemy nowe warunki, ale są trudne do zaakceptowania, bo niosą w zamiarze chęć przejęcia kontroli nad firmą, a w konsekwencji jej całkowitego przejęcia – mówi „Rzeczposplitej" Ireneusz Ćwirko, szef rady nadzorczej i jeden z właścicieli stoczni. Mars ma już 35 proc. udziałów, a teraz – jak mówią jej właściciele – chce dokonać konwersji zadłużenia na kolejne akcje.
Fundusz nie chce udzielać informacji, tłumacząc to tajemnicą handlową: – Negocjacje w tej sprawie są na zaawansowanym etapie – informuje krótko Natalia Soldecka z Marsa.
Dok w podwójnej cenie
Stawką gry, jaką prowadzą właściciele stoczni i Fundusz Mars, są nie tylko tereny wraz z nabrzeżem, hale produkcyjne, ale przede wszystkim największy suchy dok w Polsce.
Historia Crista sięga 1990 r. kiedy dwóch inżynierów – Ireneusz Ćwirko i Krzysztof Kulczycki – założyło spółkę, która w 15 lat z podwykonawcy stała się samodzielną stocznią, budującą zarówno statki, kutry rybackie, jak i skomplikowane konstrukcje offshorowe.
W 2009 r. Crist kupił tzw. ośrodek kadłubowy po dawnej Stoczni Gdynia, a w 2010 największy w Polsce suchy dok. Cena wywoławcza sięgała 80 mln, ale w przetargu urosła do 175 mln zł. Tyle musiał zapłacić Crist. Pieniądze znalazł w Agencji Rozwoju Przemysłu, która pożyczyła 150 mln zł. Kupno doku dzięki państwowej pożyczce wzbudziło kontrowersje. Operację wzięła pod lupę Komisja Europejska, badając, czy nie doszło do nieuprawnionej pomocy publicznej. Kontrola wypadła pomyślnie dla stoczni.