W piątek przed Kancelarią Premiera będzie pikietować pocztowa Solidarność. To efekt nieudanych negocjacji z zarządem Poczty Polskiej (PP) w sprawie podwyżek. Związkowcy domagają się wzrostu wynagrodzeń o 500 zł brutto. Zdają sobie jednak sprawę, że spółka potężną część przychodów co roku przeznacza na rosnące pensje. Dlatego teraz idą do premiera – oczekują pomocy rządu dla PP.
To wsparcie państwowemu operatorowi z pewnością się przyda. Jak się nieoficjalnie dowiedzieliśmy, Poczta złożyła właśnie w Urzędzie Komunikacji Elektronicznej (UKE) prognozę, z której wynika, że w przyszłym roku wygeneruje kilkadziesiąt milionów złotych straty na świadczeniu usługi powszechnej.
Poczta pod kreską
PP pełni rolę tzw. operatora wyznaczonego. To oznacza, że musi dostarczać listy w każdy punkt kraju przez pięć dni w tygodniu. Problem w tym, że owe usługi powszechne są nierentowne. Tymczasem Poczta, zmieniając strategię z okresu rządów Platformy Obywatelskiej, kiedy prezesem był Jerzy Jóźkowiak, zwiększyła kurczącą się wówczas sieć placówek i na nowo zaczęła zatrudniać listonoszy. Efekt? Usługa powszechna może przynieść państwowemu operatorowi potężną stratę. Byłaby to pierwsza sytuacja tego typu od wielu lat; druga w historii PP.
– Taka sytuacja miała miejsce raz – w 2013 r., kiedy działalność powszechna przyniosła ok. 110 mln zł straty. Poczta musiała wtedy sama pokryć swoją stratę równą jej udziałowi w rynku. Było to ok. 100 mln zł – wskazuje Krzysztof Piskorski, prezes Instytutu Pocztowego. I podkreśla, że do dziś PP nie otrzymała należnej jej rekompensaty od innych podmiotów.