Fascynuje dziennikarzy. W brytyjskiej prasie można przeczytać wiele tekstów, w których autorzy rozważają, czy Carlyle ma duszę wariata jak Begbie z filmu Danny’ego Boyle’a (1996), czy też bliżej mu do subtelnego, delikatnego Gaza z komedii Petera Cattaneo (1997). Pochodzący z Glasgow aktor nie ułatwia im zadania. I ma ku temu powód: w 1996 roku „Sunday Mirror” odnalazł i przeprowadził wywiad z jego matką. Carlyle nie miał z nią kontaktu przez 30 lat. Kobieta zostawiła go, gdy miał cztery lata. Od tego czasu powtarza: „Nie ufam mediom”.
Najważniejszy był dla niego ojciec. Z trudem wiązali koniec z końcem, żyjąc w zaniedbanych mieszkaniach, pustostanach i artystycznych komunach. Mały Robert zawsze różnił się od rówieśników. Pewnego dnia przyszedł na szkolne podwórko ubrany w wielobarwną koszulę, szorty, z włosami do pasa. Nauczycielka odesłała go do domu, bo... zapomniał założyć buty.
Rzucił szkołę w wieku 16 lat. Zaczął pracować z ojcem i wyglądało na to, że pójdzie w jego ślady — też zostanie malarzem i dekoratorem. Jednak stało się inaczej. Kiedy miał 21 lat, kupił za 75 pensów „Czarownice z Salem”, książkowe wydanie dramatu Arthura Millera. — Przedtem byłem może w teatrze ze dwa razy — mówił po latach w wywiadzie dla „The Guardian”. — Uważałem, że to beznadziejne miejsce. Ale przeczytałem „Czarownice z Salem” i pomyślałem, że są wspaniałe. Mogłem zobaczyć te postaci.
To był przełom. Postanowił zostać aktorem. Najpierw zapisał się do Glasgow Arts Centre, a potem dostał się na studia do Royal Scottish Academy of Music and Drama.
W kinie zadebiutował w „Riff-Raff” Kena Loacha (1990), film zdobył nagrodę krytyki w Cannes, a reżyser i aktor przypadli sobie do gustu. — Tym, co mi imponuje w Robercie — mówił Loach podczas „Pieśni Carli” (1996), ich następnej wspólnej produkcji — jest to, że gra prosto i szczerze. Ufam jego instynktowi.