"Spotkania na krańcach świata", nominowane w 2009 roku do Oscara w kategorii najlepszy film dokumentalny, to – jak zwykle u Herzoga – podszyta filozoficznym niepokojem opowieść o człowieku, jego zmaganiach z przyrodą i własną pychą.
Reżyser, który ma na koncie wiele znakomitych filmów fabularnych, także dokumentów, m.in. głośnego „Grizzly Mana” o kontrowersyjnym badaczu niedźwiedzi, tym razem wyprawił się na Antarktydę, skuszony pięknymi podwodnymi zdjęciami lodowca.
Ale Herzoga nie interesuje wyłącznie przyroda i nie zamierza – o czym uprzedza na wstępie – kręcić „kolejnego filmu o pingwinach”. Wiedziony swym nieomylnym instynktem, na praktycznie bezludnym kontynencie znajduje całą galerię arcyciekawych postaci. Bankowca z Kolorado, który porzucił dostatnie życie, wstąpił do Korpusu Pokoju i pomagał ludziom w Gwatemali, a teraz kieruje 30-tonowym autobusem na lotnisku w arktycznej bazie McMurdo. Językoznawcę, który na Antarktydzie hoduje w szklarni pomidory. Naukowców szukających neutrin – najmniejszych cząsteczek materii, których nikt nigdy nie widział... Według Stefana Paskova, filozofa, który pod biegunem obsługuje wózek widłowy, większość ludzi, którzy trafiają na Antarktydę, to „zawodowi marzyciele”.
Śladem historycznych wypraw Shackletona, Scotta i Amundsena, który jako pierwszy w grudniu 1911 roku dotarł na biegun, reżyser podąża w głąb Antarktydy. Glacjolodzy opowiadają mu o swojej fascynacji górami lodowymi, badacze fauny – o niezwykłej ciszy na lodowcu i śpiewie fok, który przypomina muzykę Pink Floydów. Wbrew zapowiedziom pojawia się też gość specjalny: mieszkaniec pingwiniej kolonii na przylądku Royce’a. Przychodzi moment, że pingwiny wyruszają w kierunku morza, aby tam odbyć gody. Nagle jeden, jak w transie, zaczyna biec w przeciwnym kierunku, ku górom – na pewną śmierć. Najwyraźniej szaleńcy zdarzają się nie tylko wśród ludzi...
Herzog zawarł w swoim filmie niejedną gorzką refleksję. O pogoni za sukcesem i przekraczaniu granic, o odzieraniu świata z każdej tajemnicy, a tajemnicy – z godności. O tym wreszcie, że przygoda stała się dziś synonimem bezużytecznej zabawy i bicia coraz bardziej absurdalnych rekordów na potrzeby Księgi Guinnessa.