Kobieta boi się starości

Krystyna Janda na „Dancingu”. W Teatrze Polonia aktorka udowodniła, że ma silną osobowość i niepotrzebni są jej na scenie mężczyźni. Zwłaszcza gdy się snują bez celu

Publikacja: 02.01.2009 00:10

Krystyna Janda

Krystyna Janda

Foto: Rzeczpospolita, Raf Rafał Guz

Wybrałem się w przeddzień sylwestra na premierę „Dancingu”, licząc na interesujący mariaż teatru ze sztuką tańca. Nic z tego, za to wyszedłem pod wrażeniem poezji Marii Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej. Od dawna nie sięgałem do jej wierszy, zresztą kto z nas to czynił? Są jak zakurzone bibeloty porzucone wśród chińskich parawanów i jedwabnych sukien, o których tak często pisała.

Poetka dwudziestolecia międzywojennego jest dla nas postacią historyczną. Do tradycji II Rzeczypospolitej odwołują się obecnie najchętniej politycy, im zaś Pawlikowska-Jasnorzewska do niczego nie jest przydatna. A jej wiersze brzmią zadziwiająco współcześnie, bo mówią o tym, co dziś wielu ludziom bliskie: o beznadziejnym pragnieniu miłości i próbach oszukania szczęścia, które nas nie cierpi.

Z wydanego ponad 80 lat temu zbioru wierszy „Dancing” Krystyna Janda stworzyła monolog kobiety marzącej o wielkim uczuciu, o mężczyźnie o silnych ramionach i mającej świadomość bezlitosnego przemijania czasu. Wciąż jeszcze tańczy jak młoda dziewczyna, lecz już dostrzega, iż jej skóra jest „nietrwała jak lichy jedwab”. Ile atrakcyjnych kobiet dziś z tą samą trwogą patrzy w lustro?

Krystyna Janda nieraz portretowała je w różnych scenicznych wcieleniach. To jest mniej emocjonalnie rozedrgane, a bardziej wyciszone. Aktorka odsłania urok poezji Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej w sposób zadziwiająco dla niej bezpośredni, bez cienia egzaltacji. Deklamując, przechodzi w melorecytację, potem zaczyna śpiewać, ale muzyka Jerzego Satanowskiego też jest prosta (co nie znaczy, że monotonna).

Była okazja do udowodnienia, że te wiersze mają wartość uniwersalną. Tymczasem twórcy spektaklu potraktowali Pawlikowską-Jasnorzewską – zgodnie z obiegową opinią – jako poetkę z epoki, której dawno już nie ma. Znów przedstawiono ją jako piewczynię jazzbandów, charlestonów i fokstrotów oraz kobiet omdlewających w ramionach swych danserów, choć nikt już nie potrafi objaśnić, kogo kiedyś określano tym mianem.

Ów świat stworzył na scenie Jarosław Staniek, dodając Krystynie Jandzie siedmiu tancerzy. Jego choreografia jest jednak banalna i jedynie przeszkadza głównej bohaterce. Prostym ruchom i gestom usiłował nadać poetycką wieloznaczność, a osiągnął efekt jak z kiepskiej prowincjonalnej rewii.

Jest wszakże w tym spektaklu jeden fragment zapadający w pamięć. Oto Krystyna Janda zwraca się z pełnym dramatyzmu okrzykiem do wiszącego pod sklepieniem nagiego akrobaty: „Porwij mnie w pół i lećmy w dół”. Ta scena dowodzi, że można z owej eleganckiej poezji zrobić drapieżny spektakl.Współczesny „Dancing” nie potrzebuje jednak szmirowatych kroczków, lecz pełnego ekspresji nowoczesnego tańca.

I teatru, który potrafi przenieść Pawlikowską-Jasnorzewską w nasze czasy.

[i]masz pytanie, wyślij e-mail do autora:

[mail=j.marczynski@rp.pl]j.marczynski@rp.pl[/mail][/i]

Teatr
Kaczyński, Tusk, Hitler i Lupa, czyli „klika” na scenie
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Teatr
Krzysztof Warlikowski i zespół chcą, by dyrektorem Nowego był Michał Merczyński
Teatr
Opowieści o kobiecych dramatach na wsi. Piekło uczuć nie może trwać
Teatr
Rusza Boska Komedia w Krakowie. Andrzej Stasiuk zbiera na pomoc Ukrainie
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Teatr
Wykrywacz do obrazy uczuć religijnych i „Latający Potwór Spaghetti” Pakuły