W satyrze Michała Walczaka wyreżyserowanej przez Agnieszkę Glińską najbardziej podobało mi się określenie "tak zwana Polska". Precyzyjnie definiuje ono proces rozmieniania na drobne spraw, hm, tak zwanej naszej ojczyzny, gdy dla polityków i artystów są tylko pretekstem do udziału w niekończącym się medialnym serialu. Thrillerze albo farsie, w których chodzi o słupki – wyborcze, oglądalności lub sprzedaży.
Autor "Amazonii" wpisał też w monolog Reżysera (znakomity Krzysztof Stelmaszyk) anegdotę o filmie science fiction pokazującym katastrofę promu kosmicznego na obcej planecie i duchy ofiar wokół krzyża przed Pałacem Prezydenckim. Głównie jednak chodzi o pokazanie środowiska aktorów i reżyserów w krzywym zwierciadle.
Sztuka Walczaka to napędzana wysokooktanową ironią, perfekcyjna maszyna do produkcji śmiechu. Glińska wprowadziła ją na najwyższe obroty, nie pozwalając widzom się nudzić. W przenikających się nieustannie planach kilku seriali, mieszkań, Mazur i Amazonii – zaznaczonych umownie projekcjami – reżyserka kpi z póz i manier. Pokazuje ludzi, którzy żyją w amoku castingów, seriali, romansów. Prostytucji artystycznej i dosłownie, gdy przez łóżko można zdobyć rolę, kasę i popularność.
Glińska obnaża też miałkość eksperymentów. Wypaleni w chałturach Frania i Mundek (świetna Patrycja Soliman i Paweł Domagała) uciekają świat eksperymentów Jerzego (Łukasz Lewandowski). Te zaś balansują na granicy bełkotu. Wszystko jest kolejnym odcinkiem gry pozorów.
Dopalaczem komizmu są parodie gwiazd. Alibi dla artystycznych kompromisów celebryty Krzysztofa (Maciej Zakościelny) stanowi prywatny teatr. W postaci Jerzego można dopatrzyć się podobieństwa do Lupy i Warlikowskiego. Scena wyjścia do braw i minoderyjność ukłonów guru to majstersztyk.