Poniedziałek – Ja. Stuhr – Ja. Kościukiewicz – Ja.
Nie ma wątpliwości, że spektakl Nowego Teatru w Warszawie powstał w duchu gombrowiczowskiego "Dziennika". Obsadę i postaci można analizować przez pryzmat alter ego reżysera. Jednak w przeciwieństwie do Gombrowicza, nie stać go na autoironię. Nie wyszedł poza krąg obsesji.
[wyimek][link=http://www.rp.pl/galeria/9131,1,543729.html]Zobacz galerię zdjęć[/link][/wyimek]
Kiedy Warlikowski z wielu dramatycznych i literackich tekstów na temat ofiary zmontował "(A) polonię", jedynym kłopotem widza mogło być zebranie w całość wszystkich wątków. Teraz w za długim czteroipółgodzinnym przedstawieniu podjął temat winy i chciał sprawdzić, co nas czeka po drugiej stronie życia. Jednak odbywa się to na poboczach psychoanalitycznej wyprawy w zakamarki własnej podświadomości i świata wcześniejszych spektakli. Tyle fascynującej, co hermetycznej, autotematycznej.
Przymierzył do swojej biografii kostiumy i doświadczenia kafkowskiego Józefa K., bohatera "Nickel Stuff" Koltesa i Elizabeth Costello Coetzeego. Wymieszał i pokazuje w symultanicznym zderzeniu kilku scenicznych planów. Oglądamy paradę dybuków mieszkających w kimś w rodzaju reżysera. Wcielają się w aktorów, na naszych oczach śnią spektakl mroczny jak koszmar. Niejednoznaczny, rozedrgany niczym ostatnie filmy Davida Lyncha.