— Rodzice Hanocha wyjechali z Polski w 1935 r. Ojciec był sklepikarzem, pochodził z Końskich, a mama z Opoczna, gdzie zrobiła maturę. Nie tęskniła za krajem z powodu antysemityzmu, ale pociągała ją polską kultura. Kupowałem jej polskie książki, bo po śmierci ojca Hanocha, żyło im się biednie. Miał 13 lat, kiedy zaczął pracować jako goniec. Uczył się w wieczorowej szkole. Potem studiował filozofię i literaturę hebrajską.
Nie znał polskiego, ale był zafascynowany Polską. Słyszał od mamy wiele polskich słów. Ciekawił go język, brzmienie, a zwłaszcza zbitki samogłosek. Kiedy mówiłem mu „W Szczebrzeszynie chrząszcz brzmi w trzcinie" — zaśmiewał się do rozpuku.
Często dawał bohaterom polskie imiona. Po tym jak obejrzeliśmy w Paryżu „Sprzedawców gumek" z Wojciechem Pszoniakiem, tak przypadło mu do gustu nazwisko aktora, że postanowił je użyć w jednej ze sztuk. Warto wspomnieć imiona innych bohaterów: Chrupcia, Dupa, Cipka, Psiotek, Apcik, Znajduk, Kaszka, Kocyk, Górnik, Czarnobroda, Bieniecki, Golonka. I nazwy miasteczek: Flaczki, Paluszki, Palaczinki, Pupki, Brzozy, Szczoty.
W 1992 r. odwiedziliśmy z Hanochem strony związane z jego rodziną. W Opocznie poszliśmy zobaczyć dom matki na rynku. Wiąże się z tym zabawne zdarzenie. Adres podał wuj, zrobiliśmy zdjęcie, a potem wyszło na to, że wuj się pomylił. Na szczęście sfotografowaliśmy też połowę właściwej posesji. Wybraliśmy się również na kirkut, ale zastaliśmy tylko zaorano pole.
Mojego przyjaciela bardzo dziwiły, a nawet krępowały, babcie klozetowe — w Izraelu nie spotykane! Smakowało mu polskie jedzenie, bo przypominało to, które pitrasiła jego mama. Podobał mu się Kraków, a nawet Warszawa. Powiedział, że będą do nich przyjeżdżać turyści w poszukiwaniu „nieoszlifowanych diamentów".