Potworne rzeczy dzieją się w teatrach. Potworne rzeczy dzieją się w naszych głowach. Ale jak żyć z kulą w potylicy? Jak żyć, skoro nasze Antygony, smoleńskie wdowy co rusz przypominają nam, że nie dokonaliśmy jako wspólnota podstawowego obowiązku względem naszych reprezentantów?
Jak żyć, skoro telewizyjna sieczka nie jest w stanie skryć faktu, kiczowatego faktu, owszem, faktu uteatralniającego bezsensownie spektakl władzy, że na Tuska wydany jest już wyrok, wyrok historii i za swoje zaprzaństwo, za zdradę wspólnoty jest już na zawsze pohańbiony i że las Birnam podejdzie pod okna jego siedziby i spełni to, co jest od początku oczywiste, gdy w swojej spasowanej marynareczce z metalowym uśmieszkiem na twarzy oddawał hołd carowi Północy.
Kicz? Szekspir? Polski romantyzm? Oczywiście. To dzieje się.
Nasz spotworniały narodowy umysł wygina się w dziwacznych parkosyzmach.
Młody Teatr Konsekwentny objeżdża Polskę ze spektaklem „... i będą święta", w którym subtelna blondynka, naprawdę zdolna aktorka – Agnieszka Przepiórska, wciela się we wdowę smoleńską, by w monodramie autorstwa Piotra Rowickiego przekonać publiczność, że jedynym sensownym zakończeniem żałoby jest potępienie męża i zrozumienie, że życie u boku tego polityka było udręką, że smoleński trup tłumił, ograniczał i był w gruncie rzeczy żałosnym samcem alfa, który to potrafił tylko popić, pośpiewać patriotyczne piosenki i pokraść publiczne pieniądze. Sala się śmieje, bije brawo i otrzymuje tę namiastkę katharsis, a przecież ofiary smoleńskie wzywają nas do czegoś innego. Bez względu na to, co z publicystycznych klisz ulepi młody dramaturg.
Zawsze to samo. Zawsze wezwanie, by wstąpić w nowy życia strumień. Bo przecież jakoś trzeba żyć, prawda? Ile razy propaganda przekonywała nas o tym? Ile razy w imię życia i realizmu mieliśmy zapomnieć?