Po sukcesie inscenizacji „Podróży zimowej" Maja Kleczewska sięgnęła po następne utwory austriackiej noblistki. Tym razem powstał spektakl, który z bydgoskim Teatrem Polskim współprodukuje wrocławski Capitol i warszawska IMKA.
Jelinek przeniosła mit Eurydyki w dzisiejsze czasy pop- kultury. Akcja opowieści rozgrywa się w klaustrofobicznej przestrzeni, oddzielonej od widowni z trzech stron ścianami weneckich luster. Każda część przedstawienia rozpoczyna się od pieśni zatopionej w mroku Katarzyny Nosowskiej.
Nosowska opisuje stany emocjonalne tytułowej bohaterki w poruszających songach. Napisała je do muzyki Pawła Krawczyka. Słyszymy tam m.in. słynny przebój „Sic" („mówię nie, gdy myślę nie"). Występ tej charyzmatycznej artystki i wokalistki grupy Hey stoi w rażącej sprzeczności z poziomem pozostałej opowieści. Między songami obserwujemy bowiem, jak aktorki, aktorzy i jeden transwestyta miotają się po scenie. Słyszymy w ich wykonaniu grafomańskie dialogi inspirowane Jelinek na temat chorobliwej potrzeby bycia gwiazdą, upływu czasu, nieuchronności śmierci...
Pojawia się narcystyczny i zblazowany Orfeusz (Piotr Stramowski), jeden ze świata współczesnych celebrytów. Ci chętnie rozprawiają o swoich kompleksach, niespełnieniu, mówią o seksie, odchudzaniu, modzie, potrzebie zaistnienia.
Aktorzy bydgoskiego Teatru Polskiego po raz kolejny wykazali się klasą i pełnym poświęceniem, z gracją biegając lub śmigając na łyżwach. Wszystko odbywa się w szalonym tempie. Uwagę jak zawsze w teatrze przyciąga grupka dzieci, która rozmawia o życiu z zakompleksionym błaznem (pełen oddania Michał Czachor). Słyszymy, że „trzeba być szczęśliwym, nie trzeba płakać, bo łza zmyje twoją maskę" i tym podobne banały. Większe wrażenie mógłby na widzach zrobić występ pacjentów z hospicjum, którzy mówiliby o śmierci.