To jedno z kilku arcydzieł światowego teatru, w których pojawia się temat Polski. Tytuł „Król Ubu, czyli Polacy" od końca XIX wieku rzutował na odbiór naszego kraju. Przez lata oburzano się u nas na bluźnierczą sztukę, w której polski król jest prostakiem, przeklina jak chłop i co chwilę pada słowo „gówno". Na tle tego, co ujawniły opublikowane niedawno rozmowy polskich polityków, wizja Jarry'ego wydaje się niewinną bajeczką. Życie dogoniło, a nawet prześcignęło teatr. Dlatego motto spektaklu – cytat z innej części cyklu o Ubu: „Nie zrujnujemy wszystkiego, nie rujnując i ruin" – robi wrażenie delikatnego omówienia frazy znanej z afery taśmowej: „To ch...j, d...a i kamieni kupa".
Perwersyjny język
– Dziś już chyba nikt nie odważy się powiedzieć, że ludzie na poziomie, ludzie ze świecznika władzy nie mogliby mówić takim językiem jak Ubu – mówi „Rz" Jan Klata. – Sztuka Jarry'ego to mały pikuś przy tym, co usłyszelibyśmy, przystawiając komukolwiek mikrofon. „Król Ubu" pokazuje, że nie ma różnicy między tronem a sedesem. W tym kontekście ukuliśmy slogan, że sztuka Jarry'ego to polska wersja „Gry o tron". Nagrodą jest sedes z trójwymiarowym tygrysem na desce klozetowej, który kupiliśmy w jednym z supermarketów.
W czasie PRL w Ubu widziano tępego komunistycznego dygnitarza, po kłótni Wałęsy z intelektualistami – przewodniczącego „Solidarności" albo Stana Tymińskiego czy Andrzeja Leppera.
– Dziś zaintrygowało mnie, że wszyscy politycy, zarówno z prawej, jak i lewej strony, mimo piastowania wysokich stanowisk albo ubiegania się o nie przedstawiają się jako „chłopacy z podwórka" – mówi dyrektor Starego Teatru. – Mamy do czynienia ze stylizacją na krzepkość i prężeniem muskułów. Czołowi politycy nie dzielą włosa na czworo jak premier Tadeusz Mazowiecki, tylko podają się za swojaków.
Nawet parlamentarzysta musi mówić nieparlamentarnym językiem.