Frans Timmermans, obecny wiceprzewodniczący Komisji Europejskiej, zasłynął przede wszystkim jako twardy obrońca praworządności w Polsce. Chce teraz wykorzystać ten wizerunek dla zapewnienia sobie nominacji europejskich Socjalistów i Demokratów w wyścigu o fotel przewodniczącego Komisji Europejskiej, który za rok zwolni Jean-Claude Juncker.
Timmermans jest drugi, wcześniej w szranki stanął Maroš Šefčovič, Słowak, wiceprzewodniczący KE ds. unii energetycznej. Decyzja o wyborze kandydata europejskiej lewicy zapadnie w grudniu na kongresie w Lizbonie.
Dwóch kandydatów ma też na razie centroprawica, czyli Europejska Partia Ludowa. Są to Manfred Weber z niemieckiej CSU, eurodeputowany i lider frakcji EPL w Parlamencie Europejskim, oraz Alexander Stubb, były premier, minister finansów i minister spraw zagranicznych Finlandii. Chadecy wyboru dokonają na kongresie w Helsinkach 8 listopada.
Proces „spitzenkandidaten”, czyli liderów list europejskich w wyborach do Parlamentu, doprowadził w 2014 roku do wyboru Jeana-Claude’a Junckera na przewodniczącego KE. Ale teraz niekonieczne „spitzenkandidat” zwycięskiej partii zostanie szefem KE, bo sytuacja jest pod wieloma względami inna. O ile z dużym prawdopodobieństwem można założyć, że wygra Europejska Partia Ludowa, czyli centroprawica, o tyle nie wiadomo, czy będzie ona w stanie stworzyć większościową koalicję poparcia dla swojego kandydata.
Ponadto sam proces oznacza uszczuplenie władzy Rady Europejskiej, czyli przywódców państw członkowskich. Traktat mówi co prawda, że wskazując przewodniczącego, powinni „wziąć pod uwagę wyniki wyborów do PE”. Ale to wcale nie oznacza, że musi to być osoba narzucona im przez Parlament. W 2014 roku zgodzili się na Junckera, ale byli nieco zaskoczeni, a dodatkowo presję na Angelę Merkel wywierały media niemieckie. Poza tym Juncker był dla premierów wygodnym kandydatem.