Według różnych sondaży partia premier Benjamina Netanjahu zdobyła od 33 do 36 miejsce w Knesecie. Podobny wynik media podają w przypadku sojuszu Niebiesko-Białych.
Już po otwarciu we wtorek lokali wyborczych Netanjahu straszył w mediach społecznościowych swych zwolenników, że jego najpoważniejszy konkurent zamierza po wyborach utworzyć rząd koalicyjny z partiami Arabów palestyńskich. Dla wielu członków coraz bardziej konserwatywnego społeczeństwa taki rozwój sytuacji jest równoznaczny ze zdradą ideałów syjonistycznych. Mogli temu zapobiec, oddając głosy na blok Likud.
Taki sam manewr Netanjahu zastosował już w poprzednich wyborach, mobilizując na kilka godzin przed zamknięciem lokali alarmującymi tweetami, że Arabowie masowo ruszają na głosowanie. Straszenie tą grupą, która stanowi około 15 proc. elektoratu, przyczyniło się wtedy do sukcesu Likudu oraz ugrupowań prawicowych.
Wiadomo było również, że gen. Benny Gantz, najpoważniejszy konkurent Netanjahu, nie wykazał nawet części tej aktywności w mediach co urzędujący premier.
Sondaże mało przydatne
Sprawujący nieprzerwanie od dziesięciu lat władzę Netanjahu był faworytem w przedwyborczych sondażach. W ostatnim badaniu z ubiegłego piątku na zlecenie Channel 12 za Netanjahu opowiedziało się 46 proc. pytanych, na Gantza stawiało 37 proc. To wiele mówi o preferencjach wyborców, ale prawie nic o tym, kto będzie szefem przyszłego rządu. Nie musi nim zostać przywódca najsilniejszego ugrupowania w Knesecie.