Turecko-grecki punkt graniczny w Kastanies wygląda jak pole bitwy. Połamane barykady, zwoje drutu kolczastego, wypalone granaty po gazie łzawiącym i porozrzucane kamienie.
Nad brzegami granicznej rzeki Evros jest większy porządek, jeżeli nie liczyć porzuconych w nieładzie ubrań po stronie tureckiej. To tędy udało się z piątku na sobotę przedostać do Grecji grupie nielegalnych imigrantów. 66 z nich zostało już aresztowanych za nielegalne przekroczenie granicy. Próby przedarcia się do Grecji w nocy z soboty na niedzielę zakończyć się miały niepowodzeniem.
Nad graniczną rzeką
Zdaniem greckich służb w rejonie tym zgromadziło się od soboty ponad 15 tys. osób pragnących sforsować granicę Unii Europejskiej, gdyż ich celem nie jest bynajmniej Grecja, ale Niemcy i kraje północnej Europy. Liczą na powtórkę wydarzeń z 2015 roku, kiedy tzw. szlakiem bałkańskim na teren państw UE przedostały się setki tysięcy uchodźców z Syrii, Iraku, Afganistanu oraz innych państw.
Szef tureckiego MSW Suleyman Soylu zapewniał na Twitterze, że do granicy z Grecją i Bułgarią zmierzało do niedzieli ponad 75 tys. osób. Pod wpływem takich informacji tysiące imigrantów w Turcji zakładają plecaki i ruszają na północ, na granicę z Grecją i Bułgarią. A o to Ankarze chodzi.
Komentarz Jerzego Haszczyńskiego: Syria, czyli wszystkie lęki (i winy) Zachodu